środa, 27 lutego 2013

Rozdział 5


Następnego dnia, o godzinie 13 miała przyjechać moja rodzina. Chociaż znając moją mamę przyjadą o 12. Przekręciłam się na drugi bok i spojrzałam na zegarek. 10.15. Czas wstawać. Przeciągnęłam się niczym niedźwiedź po śnie zimowym. Bardzo dobrze mi się dzisiaj spało. Nie licząc oczywiście tego, że poszłam spać o 23.00, i że śniły mi się koszmary. Weszłam do kuchni, a moim oczom ukazał się stół pełen smakowitości i świeżo zaparzona kawa. No to teraz mnie zatkało.
-Dzień dobry – przywitał mnie Aleks.
-Ty to zrobiłeś?
-Tak. Muszę się jakoś odwdzięczyć za możliwość przenocowania u ciebie.
-A dajże z tym spokój! To tylko taka koleżeńska przysługa – uśmiechnęłam się.
-W każdym bądź razie, dziękuję. A teraz siadaj i jedz.
Popatrzyłam na stół.
-Sama mam to zjeść? - zdziwiłam się.
-Jak chcesz to ci potowarzyszę.
-Zakładam, że za chwilę wparują tu Marta i Basia, ale siadaj.
Zgodnie z moimi przypuszczeniami po kilku minutach dziewczyny dołączyły do mnie i do Alka.

Dwie godziny później przyjechali moi rodzice. Nie powiem, że byłam jakoś super przygotowana na to spotkanie, ale cóż począć.
-Dasz sobie radę? - spytał Aleks.
-Spróbuję – westchnęłam. Ostatni raz widziałam moją rodzinę miesiąc po kontuzji kolana, na tej nieszczęsnej olimpiadzie.
-Na pewno?
-Spokojnie. Mam 25 lat, poradzę sobie.
-Na pewno?
-Przestań mnie tak pytać - zdenerwowałam się.
-Przepraszam – dodałam po chwili. -Po prostu zawsze przed rozmową z rodzicami się strasznie denerwuję.
-Bez obaw. Zostać z tobą?
-Nie, dzięki.
-Spoko.
-Masz się gdzie podziać?
-Tak, zadzwonię do kolegów, może użyczą mi kawałek podłogi – uśmiechnął się.
-A dlaczego nie zadzwoniłeś do nich wczoraj?
-Bo zaraz by się pytali o wszystko, a ja nie jestem zbyt wylewny jeśli o to chodzi.
-No może nie jesteś zbyt wylewny w opowieściach, ale łez sobie nie szczędzisz – uśmiechnęłam się.
-Eeeeej!
-No co? Nabijanie się z ludzi poprawia mi humor.
-Ale mi nie.
-Dobra przestaję.
-Serio?
-Tak.
-Ok – uśmiechnął się. - Dziękuję za wszystko.
-Niczego dla ciebie nie zrobiłam. Nie masz za co dziękować. Jeszcze raz usłyszę, że mi za coś dziękujesz to skrócę cię o głowę.
-I tak będziesz ode mnie niższa – widać, że lubił się ze mną drażnić.
-Wiesz co?
-Co?
-Z całego serca ci życzę, abyś w najbliższej przyszłości się potknął – powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
-Jakie to miłe z twojej strony!
-Wiem.
-Cudownie.
-Przecudownie.
-Przeprzecudownie.
-Nie ma takiego określenia.
-Jest.
-Kurde, kto tu zna gramatykę polskiego?! - wskazałam na siebie. Wątpię, żeby serb znał gramatykę mojego ojczystego języka. Nagle coś mi przyszło do głowy. - Wiesz, mam prośbę.
-Jaką?
-Powiedz : Grzegorz Brzęczyszczykiewicz.
-Nie.
-To cię nie wypuszczę z tego domu!
-Oj no, dobra. Gszegosz Bszeszyczy...... nie to za trudne.
-No to stąd nie wyjdziesz.
-No to zostanę tu jak przyjadą twoi rodzice.
-Kurde. Dobra, tym razem ci odpuszczę, ale jak cię spotkam następnym razem nie będzie już tak łatwo.
-Ok.
-Ok. Pa.
-Hej. Zadzwoń – podał mi karteczkę ze swoim numerem.
-Po co?
-Wiesz, gdybyś chciała się jeszcze wypłakać, to służę ramieniem.
-Nie będziesz służył, jak ci je odłamię.
-Jak można odłamać ramię?
-Tak samo jak powiedzieć Grzegorz Brzęczyszczykiewicz – uśmiechnęłam się.
-Jesteś niemiła.
-Ada. Do usług. Od zawsze i na zawsze.
-Dobra, do zobaczenia.
-Pa!

Zamknęłam drzwi. Co ja sobie myślałam zapraszając nieznajomego do swojego domu, dając mu gdzie spać? Kurde, pieprzone 'dobre serducho' jakby to ujęła moja babcia. No bo to nie jest codzienny widok. Dwumetrowy facet, płaczący, który siedzi na ławce i rozmyśla nad sensem istnienia. Nosz kurde, jak tu się nie rozczulić? Nigdy przedtem nie widziałam nikogo, kto by tworzył powódź rozpaczy nad swoim grobem.....
Boże....Muszę przestać czytać horrory. Ewidentnie. 'Tworzyć powódź rozpaczy nad swoim grobem', Jezusie z Matką!
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Z tego, co widać, odgrywa on znaczącą cześć mojego życia.
-Adusiu, moja córeńko! - uściskała mnie mama. Popatrzyłam błagalnie na tatę. On najwidoczniej zrozumiał, o co mi chodziło i odciągnął mamę ode mnie.
-Cześć, Ada – przywitał się.
-Hej. A gdzie zgubiliście Bartka?
-Nie zgubili, niestety – westchnął mój brat.
-Och ten optymizm – zaśmiałam się. - Tęskniłam za tobą, krasnalu.
Odgarnęłam mu włosy do tyłu. I tak jestem od niego wyższa.
-Jak się trzymasz, kotku – zagadała mnie mama. - Wiem, że ciężko ci się żyje...
Czy ona wie o Danielu??
-W jakim sensie? - spytałam niepewnie.
-No wiesz, chodzi mi o zawody, kontuzję... Rozumiesz?
Pfffffffu. Kamień z serca.
-Rozumiem, ale pojąć nie mogę – westchnęłam pod nosem. - To już było 2 lata temu. Nawet więcej. Nie chcę tego rozpamiętywać.
-Agnieszka, odpuść. Ja też byłem kontuzjowany swego czasu i nie grałem w piłkę nożną. Wiem jak to jest, gdy jeszcze się z tym człowiek nie pogodzi, a inni już chcą mu 'pomagać' – zrobił cudzysłów w powietrzu.
Mój tatuś kochany.
-Hej, napijecie się czegoś, zjecie coś? Z resztą, po co ja się pytam, wiadomo, że coś zjecie – uśmiechnęłam się.
-Słońce, a gdzie jest Daniel? - spytała mama. Kurde, ona jest po prostu mistrzem.
-Teraz pewnie gdzieś w Kanadzie lub pod mostem – mówiłam siląc się na uśmiech.
-Ada, co się stało?
-A co się miało stać? To, że ma obywatelstwo Polskie i Kanadyjskie, i że ma żonę i syna, i że się zaręczyliśmy, a on teraz jest nie wiadomo gdzie, to wszystko jest na porządku dziennym – mówiłam przez łzy. - Miesiąc temu się zaręczyliśmy, podczas gdy on ma żonę i dziecko.
-Adusiu, to na pewno jakieś nieporozumienie – próbowała pocieszać mnie moja mama.
-Nieporozumienie? Nieporozumieniem jest na przykład to, że mówisz, że to nieporozumienie – zaczął mi się plątać język. - Kochałam go, a on kochał swoją żonę.
-To masz przerąbane, siostra – wtrącił się dotąd milczący Bartek
-Ten twój optymizm jest kurde bardzo realistyczny – powiedziałam po czym przytuliłam mojego małego braciszka. No dobra, nie takiego małego, ale zawsze młodszego o 9 lat, prawda? - Obiecaj mi, że zanim kogoś poznasz i będziesz chciał się oświadczyć, to zadzwonisz do mnie, ok?
-Jasne, siostra – odpowiedział.
-Dawno nie widzieliśmy was tak zgodnych – westchnęła mama.
-Może dlatego, że dawno się nie widzieliśmy? - zapytałam.

Mimo rozmów o Danielu i byłej karierze miło mi zleciał ten wieczór. Następnego dnia moi rodzice wraz z Bartkiem mieli pojechać do domu, bo mój brat miał jakieś zawody w piłkę ręczną. No proszę. Każdy z mojej rodziny uprawiał jakiś inny sport. Mój tata piłkę nożną, mama biegała na biegówkach, ja pływałam, mój brat gra w ręczną.
Jaka sportowa rodzinka.

Następnego dnia pożegnałam się z rodziną.
-Spokojnie, nic mi nie będzie. Poradzę sobie, mam 25 lat – odpowiadałam na pytania typu 'poradzisz sobie?'
Nie, kurde, zrzucę się z samolotu.
Prawie że na siłę wepchnęłam ich do auta i pomachałam na pożegnanie.
-Cześć! - krzyknęłam jeszcze za nimi. Weszłam do swojego mieszkania i położyłam się jak długa na łóżku. Oglądałam swoje puchary i medale.
Kurczę, czy naprawdę już wszystko stracone?

Czas chyba zacząć żyć w realnym świecie. W końcu bajki to tylko fikcja...
No to miałam pisać dłuższe rozdziały, ale coś mi nie wychodzi.
 Tego rozdziału nie mogę zaliczyć do udanych. 
Niestety, ze względu na natłok zawodów, testów, nauki
nie mam za bardzo jak pisać. Mimo to postaram się, żeby rozdziały
były dłuższe od piątku, kiedy to ukaże się nowy
rozdział. 
Do boju, Skra, do boju!
Just me
 

poniedziałek, 25 lutego 2013

Rozdział 4


Powoli zaczęło się ściemniać. Park wydawał się teraz jakiś taki ponury. Liście na drzewach szeleściły niczym kartki w ulubionej książce.
Ten wieczór był wyjątkowo ciepły. Co prawda słońca nie było, ale jego promyki wciąż oświetlały ten zakątek kuli ziemskiej.
-Zimno ci? - zapytał Aleks.
-Przecież jest ciepło, jakim cudem mogłoby mi być zimno?
-No bo się trzęsłaś. Myślałem, że to z zimna.
-Nie, spokojnie. Tylko chmura złych wspomnień – siliłam się na uśmiech. Coś mi chyba jednak nie wyszło.
-Wszystko ok? - spytał z troską.
-Tak.
-To dobrze. Odprowadzić cię?
-Jasne. Nie ma sprawy.
Szliśmy główną alejką. Gdyby ktoś nie wiedział, że praktycznie się nie znamy, pomyślałby, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi.
Wydawało mi się, że go już gdzieś widziałam. Ten uśmiech, tę twarz. Zastanowiłam się. Nie, nie przypomnę sobie. Westchnęłam. Czemu akurat ja muszę mieć sklerozę?

~Aleks~

Dziewczyna, którą dzisiaj poznałem zaczęła trząść się z zimna. Zdziwiłem się, bo było ciepło.
-Zimno ci? - zapytałem.
-Przecież jest ciepło, jakim cudem mogłoby mi być zimno?
Uśmiechała się, choć wiedziałem, że było jej trudno.
Skąd ja ją znam? Wydaje mi się, że kiedyś już ją widziałem. Miałem kompletną pustkę w głowie. Postanowiłem odprowadzić ją do domu. Chyba bała się iść sama. Szliśmy aleją, a ja cały czas ją zagadywałem, bo nie chciałem, by znów płakała. Sam też nie chciałem okazywać słabości. Jednak to było dla mnie za trudne. No przepraszam bardzo, ale mam niecałe 23 lata. Mam chyba prawo być wrażliwym, nie?
-Hej, nie płacz – zagadnęła mnie. - Nie ma co.
-Łatwo tak powiedzieć.
-Wiesz. Najgorzej jest właśnie powiedzieć. Bo jak coś mówisz, to musisz być tego pewien.
-Teraz sobie pewnie myślisz, jaki to ja jestem słaby. Nic tylko płaczę. Podobno płacz jest oznaką słabości.
-Płacz? Oznaką słabości? - zaśmiała się szczerze. - Jedyną oznaką słabości jest to, że nie mówimy o swoich uczuciach.
-Tak myślisz? - zapytałem nie dowierzając. Amelia od razu by mnie wyśmiała. Poza tym nigdy wcześniej nie spotkałem się z takim stwierdzeniem.
-Oczywiście. Nauczyły mnie tego w podstawówce moje przyjaciółki.
-Utrzymujesz z nimi kontakt?
-Jasne! Mieszkają obok mnie.
-No tak, wy przynajmniej macie gdzie mieszkać – westchnąłem pod nosem, bo nie chciałem, żeby Ada mnie usłyszała. Jednak to nie umknęło jej uwadze.
-A ty nie masz gdzie?
-No niezbyt.
-A gdzie mieszkałeś z tamtą dziewczyną?
-W moim małym mieszkaniu, tylko, że ona je zajęła.
-Nie masz gdzie nocować?
-Nie.
-To może chodź do mnie! Umiejscowię cię w pokoju mojego byłego narzeczonego.
-Mogłabyś? - spytałem. Ta dziewczyna była dla mnie strasznie miła. Zachowywała się jakby była moja matką.
-Bez problemu. Ale jutro przyjeżdża moja rodzina, więc musiałbyś znaleźć sobie inne lokum na jutrzejszą noc.
-W porządku. Bardzo ci dziękuję.
-Jeszcze nie dziękuj. Musisz najpierw ocenić mieszkanie – uśmiechnęła się.
~Ada~

Biedny ten Aleks. Nie dość, że dziewczyna zostawiła go w tak okrutny sposób, to jeszcze zabrała mu mieszkanie. Niech biedaczysko przenocuje u mnie. Co mi szkodzi?
Weszliśmy do domu.
-Chcesz coś do picia? - zapytałam.
-Nie, dzięki.
-Napijesz się herbaty – zarządziłam.
-Przecież mówiłem, że nic nie chcę – uśmiechnął się Aleks.
-Ale ja powiedziałam, że napijesz się herbaty – odpowiedziałam tym samym.
-Jesteś strasznie uparta! - powiedział.
-Jeszcze tylu rzeczy o mnie nie wiesz – odpowiedziałam po czym nastawiłam wodę na herbatę. - Ja o tobie zresztą też. Opowiedz mi coś o sobie.
-Może ty zacznij.
-Jak chcesz. No więc zaczynam. Mam 25 lat, mieszkam tu od pięciu. Urodziłam się na południu Polski i przyjechałam tu na studia. Studiuję dietetykę. Za dwa lata opuszczę uczelnię i postaram się o pracę tu, w Bełchatowie. To jest moja teraźniejszość i przyszłość. 
-A co z przeszłością? - zapytał. nie lubiłam opowiadać o swojej przeszłości. Może to dlatego, że jeszcze nie zaszyłam ran po upadku? Jednakże prędzej czy później musiało nadejść to pytanie. Chciałam ominąć ten temat, ale jak Aleks pyta prosto z mostu, to tak samo odpowiem.
-Przeszłość... Wspominam dosyć dobrze, ale z jednym małym wyjątkiem. Kiedy miałam czternaście lat pojechałam na Mistrzostwa Polski Juniorów w pływaniu. Wygrałam finał 400 metrów stylem dowolnym, czyli tak zwanym kraulem. Dostałam się do Śląska Wrocław i tam trenowałam. Gdy miałam 16 lat zostałam powołana do kadry narodowej. Jeździłam na przeróżne zawody. Kiedy byłam pierwszy raz na olimpiadzie zwyciężyłam wyścig na 200 i 400 metrów kraulem – podeszłam do komody i wyciągnęłam dwa ciężkie, złote medale. Podałam je Aleksowi. - Niestety na drugiej olimpiadzie nie poszło mi już tak dobrze. Powiem inaczej. Poszło mi okropnie. W pierwszym wyścigu nabawiłam się kontuzji, która wykluczyła mnie z zajęcia któregokolwiek miejsca. To było kiedy miałam dwadzieścia dwa lata. Od tamtej pory nie pływam, a ludzie o mnie zapomnieli.
Westchnęłam cicho. Trudno się przywraca takie wspomnienia.
-Byłam już tak daleko. Mogłam osiągnąć wszystko, a tymczasem siedzę w domu i wylewam kolejne łzy, bo mój narzeczony ma żonę i dziecko – zaczęłam płakać. Aleks podał mi jeszcze jedno opakowanie chusteczek. Skąd on ich tyle ma?
-Nie płacz. To przecież nie twoja wina.
-No niby nie, ale wszystkie moje marzenia legły w gruzach. Wszystko na co pracowałam tak długo. Całe moje życie poświęciłam pływaniu, a co w zamian dostaję? Nic. Kompletnie nic – strząsnęłam łzy. - Chodź, coś ci pokaże.
Weszliśmy do mojego pokoju. Naszym oczom ukazały się medale, puchary, dyplomy. Wszystko, co osiągnęłam przez całe życie.
-Nigdy już nie wrócę do pływania, ale warto mieć wspomnienia.
Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć. Zobaczyłam Martę i Basię. Wparowały do mojego pokoju.
-Cześć! Jak się trzymasz?
-Jeszcze nie umarłam. Siadajcie. Chcecie coś do picia? - kiwnęły głowami twierdząco.
-Chodź Aleks! - zawołałam go. - Poznasz moje przyjaciółki!
Aleks wszedł do pokoju.
-Cześć. Jestem Aleks – przywitał się.
-O mój Boże ja już chyba umarłam. Basia uszczypnij mnie – powiedziała Marta.
-Ada, co tu robi Atanasijveic? - spytała.
-No powiedzmy, że znalazłam go w parku – uśmiechnęłam się do niego.
-Da mi pa-pa-pan autograf? - spytała Basia
-Jaki pan? Jestem Aleks. Poza tym, z tego co mówiła mi o was Ada, jestem od was młodszy – uśmiechnął się.
-Na to wygląda – powiedziała już trochę bardziej ogarnięta. - To podpiszesz się mi?
-Jasne.
Dziewczyny pobiegły po notesy, a ja w tym czasie zalałam wodę na herbatę.
-Wiedziałam, że skądś cię znam – powiedziałam do Aleksa.
-To samo myślałem o tobie – uśmiechnął się. - Teraz już wiem skąd cię pamiętam.
-Skąd?
-Z olimpiady. Oglądałem wszystkie odkąd skończyłem dziesięć lat.
-No widzisz. Praktycznie wszystko już o sobie wiemy – uśmiechnęłam się i podałam mu kubek z herbatą.

Bajki. Byłoby świetnie, gdyby się spełniały...

Cześć!
Taka mała niespodzianka, dodaję wcześniej rozdział numer 4.
Postanowiłam sobie, że będę pisać odrobinę dłuższe rozdziały.
Gdzieś tak na 3 strony w Ms Wordzie.
Nie jestem w 100% procentach zadowolona z tego, co 
tu wymodziłam, ale chcę poznać Waszą opinię.
Następny post być może w czwartek?
Trzymajcie kciuki za Skrę!
Just me

piątek, 22 lutego 2013

Rozdział 3


Opowiedziałam o wszystkim moim przyjaciółkom, włącznie z najmniejszymi szczególikami. Tylko im na tym świecie mogłam zaufać. Do tej pory myślałam, że mogę zaufać również Danielowi. To niesamowite, jak szybko można się przejechać na ludziach. Jednego dnia wierzysz, że wszystko będzie pięknie, że twoje życie się ułoży... A drugiego dnia leżysz na kanapie i rozpaczasz, bo nie masz nikogo, kto by cię trzymał przy życiu.
Nie licząc moich przyjaciółek oczywiście. Odkąd tylko pamiętam były ze mną w trudnych chwilach. W podstawówce, gdy na zabój się zauroczyłam w chłopcu, który nie był dla mnie stworzony, w gimnazjum, kiedy przechodziłam przez tak zwaną depresję, a nawet w liceum, ale dlaczego to może już lepiej nie opowiadać. Grunt, że zawsze były ze mną. W złych i w dobrych chwilach. Jakbyśmy były małżeństwem. Ale nie powiem, że nie byłam niewdzięczna. Dziewczyny zawsze mogły i mogą w dalszym ciągu liczyć na radę. Mam nadzieję, że wiedzą, że nawet jakby się w moim życiu waliło i paliło (jak teraz) zawsze, ale to zawsze mogą liczyć na pomocną dłoń z mojej strony.
-Z resztą. Czym ja się przejmuję? Na świecie są większe problemy jak głód, brak czystej wody, albo chociażby globalne ocieplenie. Moje problemy są tylko kroplą w wielkim oceanie rozpaczy całego świata. Badałyście kiedyś pojedyncze krople wody? - spytałam z ironią w głosie. - Ja też nie. Więc nie ma co się przejmować
Chciałam być „silna”. Podobno jak się sobie coś wmawia, to się potem tak myśli i się w to wierzy. Oj, jak ja bym tak chciała. Tak po prostu wmówić sobie, że wszystko będzie dobrze. Że kiedyś tak w dalekiej, odległej przyszłości poznam kogoś, przy kim zapomnę o Danielu.
-Gnojek – podsumowała go Basia. - Bo wiesz, nie powiem gorzej.
-Nie ma co go wyzywać. Zrobił jak zrobił. Zrujnował mi życie. Pomalował je na szaro buro. Ale trzeba iść dalej, nie? Trzeba się wziąć do roboty i zapomnieć – mówiłam, choć po policzku zaczęły mi płynąć kolejne łzy.
-Tak tylko mówisz – powiedziała Marta. - A myślisz zupełnie inaczej.
-Trudno by było teraz nie myśleć inaczej – mruknęłam pod nosem.
Nie uważałam, że się z tym pogodzę, że będę żyła szczęśliwie. Jak ja mogłam... Nie. Wina nie leży tu po mojej stronie. Nie ma mowy.
-Może przejdziemy się, co? Dotlenisz umysł i trochę się ruszysz – zachęcały mnie dziewczyny. -Pamiętasz kto powiedział, że szybki spacer to sposób na wszystkie smutki?
-No, niby ja.
-Nie niby, tylko ty. Wstawaj idziemy – zarządziła Basia.
-Dziewczyny, naprawdę doceniam wasze starania, ale ja muszę sama z tym pobyć. Nie zrozumcie mnie źle.
-Dobrze, nie rozumiemy cię źle. Tylko nie zrzuć się z mostu – powiedziała Marta. Jak mogłam się nie uśmiechnąć, co?
-Spokojnie. W najbliższej przyszłości nie mam tego w planach.
Ubrałam się w pierwszą lepszą bluzę z napisem : „Zagłębie Lubin” i w dżinsy... Z resztą kogo to obchodzi jakie i wszyłam z domu. Pożegnałam się z moimi przyjaciółkami, z milion razy zapewniając, że nie zrzucę się z mostu, nie podpalę sobie włosów i nie zatruję się. Z resztą po co miałabym to robić?

Szłam alejką parku. Po drodze zahaczyłam o spożywczak, gdzie kupiłam sobie wielkie opakowanie lodów karmelowo – śmietankowych. Usiadłam na ławce, która wydała mi się w miarę czysta. Z zawzięciem pałaszowałam lody zajadając swoje smutki. Według reguł moich dziadków. „Zjedz więcej, nie będziesz smutny”. A potem, kurde, nie dopinaj się w spodniach.
Nagle oprzytomniałam. Moja rodzina jutro przyjeżdża. No nie! Nie dosyć mam już problemów? Połknęłam kolejną łyżkę lodów. Aż mi się zrobiło zimno na zębach. Chyba każdy z nas zna to uczucie.
Co ja im powiem? O hej, witajcie nie widzieliśmy się tak długo. No więc zaręczyliśmy się z Danielem, ale on ma żonę i dziecko i cholera wie, gdzie teraz jest. A co tam u was? Nakarmiliście kota przed wyjazdem? Nie? O nie, biedaczysko. Bracie mój, Bartoszu, wsiadaj do auta, to nic, że nie masz 18 lat, i jedź nakarmić kota!
Powiedzmy, że trochę mi odbija. Mój kot nie żyje od dwóch lat.
Nagle usłyszałam trzask łamiącej się gałązki.
-Amelia, co ty robisz?! Zostań!! - jakiś chłopak gonił kobietę idącą zabójczym tempem. - Amelia!! Powiedz chociaż, dlaczego odchodzisz?
Koleś w końcu ją dogonił. Odwróciła się i spojrzała na niego. Mimo, że siedziałam około sto metrów od nich czułam w jej oczach sztylety. Mogłaby zabić wzrokiem. Nie żartuję.
-Dlatego, że ciebie nie kocham. Byłeś jednorazową przygodą, która dobiegła końca. Astalawista, bejbe – powiedziała z uśmiechem na twarzy i pobiegła w stronę wschodu.
-Nie, no!! - wrzasnął chłopak i usiadł na ławce przede mną. Nie widziałam jego twarzy, ale coś mi się wydawało, że go kiedyś już widziałam. Zrobiło mi się go żal. Bardziej niż siebie samej. Widać, że był młodszy ode mnie. Takie małe dziecko, które zgubiło mamusię w wesołym miasteczku i zamiast się cieszyć z zabawy płacze. Gorzkie łzy leją mu się po twarzyczce i nagle przychodzi dobry duch (lub ochroniarz) i ociera jego łzy i mówi, że znajdzie mamusię. I znajdują ją. I dziecko znów jest szczęśliwe. Postanowiłam zabawić się więc w dobrego ducha, bo ochroniarzem nie jestem, i podeszłam do niego. Wyciągnęłam w jego kierunku rękę z lodami.
-Masz. Zjedz coś – powiedziałam.
-Nie, dzięki. Nie mogę jeść lodów.
-Gościu, to jedyny sposób na doła. Bierz – pomachałam mu lodami przed nosem. Lekko się uśmiechnął i i zabrał ode mnie lody.
-Dziękuję.
-Nie ma za co.
-Jak ona mogła mi to zrobić? - wystrzelił nagle. - Ona. Ja. Ja ją kocham.
Na moich oczach się rozklejał. Matko, co ja mam zrobić? Jakiś chłopak płacze mi praktycznie na ramieniu. Jezusie z Matką, dopomóżcie mi.
-Coś wiem na ten temat – westchnęłam tylko. - Siedzę tu, bo mój narzeczony ma żonę i dziecko w Kanadzie. I przez 5 lat mi o tym nie powiedział. Wywaliłam go z domu, nie wiem gdzie teraz jest i co się z nim dzieje. Też go kocham.
-Przykro mi – teraz to ja zaczęłam płakać. Jak taka mała dziewczynka. Może i nadal nią byłam?
-A jutro na dodatek przyjeżdżają moi rodzice i mój brat i będą mi pieprzyć o tym, że to na pewno jakieś nieporozumienie – dodałam przez łzy. Chłopak podał mi chusteczkę higieniczną.
-Dzięki.
-Nie ma sprawy. Zjadłaś już prawie wszystkie lody. Idziemy po nowe?
-Ledwo się znamy, a mamy już chodzić razem do spożywczaka? - zaśmiałam się.
-Czemu nie – odpowiedział mi tym samym. - Idziesz?
-Jasne.
Poszliśmy przez alejki opowiadając sobie o naszych złamanych sercach. Chłopak opowiadał o Amelii i o tym, że nie może pojąć, dlaczego go zostawiła.
-Ona nie była ciebie warta.
-A może to ja jej?
-Chłopcze, nie wiem jak masz na imię i ile masz lat, ale pamiętaj wina zawsze leży po stronie drugiej osoby.
-Aleks, 23. Nieskończone 23.
-Ada, 25. Skończone 25.
Oboje się uśmiechnęliśmy i poszliśmy po lody.
-Lubisz karmelowo – śmietankowe? - spytałam.
-Owszem. A ty lubisz orzechowe?
-Ubóstwiam.

Życie jest bajką. Szkoda tylko, że to Andersen pisał jej treść. I że nie kończy się happy endem tak jak byśmy tego chcieli. 

Siemka!
Jest i trzeci rozdział. Miałam wprowadzić trochę więcej
siatkówki, wiem, ale na razie mam  kompletny brak 
natchnienia. Póki co musi wam wystarczyć to, że Ada poznała
Aleksa. Jak to się dalej potoczy?
Nikt nie wie. Nawet ja. Końcówka jest wciąż dla mnie 
tajemnicą ;)
Od razu też wyjaśniam. Baśnie Andersena (np.  Dziewczynka z 
zapałkami) nie kończą się szczęśliwie, więc stąd
takie porównanie ;)
Następny post już w środę lub czwartek
Pozdrawiam,
Just me 

środa, 20 lutego 2013

Rozdział 2

Nazajutrz postanowiłam, że uprzątnę wszystkie dokumenty, stare notatki z wykładów, wydrukowane maile z zawiadomieniami o egzaminach i tym podobne. Trzy czwarte z nich nadają się pewnie tylko do wyrzucenia. Zjadłam szybkie śniadanie, napiłam się kawy i wzięłam się za sprzątanie. Po dwóch godzinach postanowiłam zrobić sobie krótką przerwę. Nie wiedziałam, że tyle tego jest. Znalazłam nawet rysunek mojego brata, z czasów gdy ten miał 5 lat. Usłyszałam dzwonek do drzwi. Pewnie Basia lub Marta, pomyślałam. Podbiegłam do wyjścia i otworzyłam drzwi. Tak jak myślałam, była to Marta.
-Cześć.
-Cześć. Co się sprowadza w moje skromne progi?
-Tak właściwie to nic. Po prostu chciałam pogadać.
-A możesz gadać i jednocześnie składać papiery?
-Jasne. I tak nie mam co robić.
-No to bierzmy się do pracy – zarządziłam.
Po sekundzie układałyśmy już kolejne sterty dokumentów. Zajęło nam to jeszcze pół godziny. Potem Marta poszła do siebie. Zostało mi tylko biurko mojego narzeczonego.
Przeszukiwałam dokumenty i natrafiłam na jakiś list.
-Hej, co to? List z Kanady? - zdziwiłam się. Daniel nigdy mi nie mówił, że ma znajomych lub rodzinę w Kanadzie. Zaczęłam czytać list.
Vancouver, 15.08.2008 rok
Kochany Danielu!
Wiem, że od dawna nie chcesz się ze mną kontaktować. Spójrz na to z innej perspektywy. Nic Ci nie zrobiłam, czego nie mogę powiedzieć o Tobie. Masz syna, człowieku. MASZ SYNA! Wczoraj byłam na badaniach. Wyszło na to, że będzie to chłopczyk. Mam nadzieję, że się cieszysz. Gdziekolwiek teraz jesteś. Zawsze chciałeś mieć chłopca. Pamiętasz, jak chciałeś go nazwać? Tadeusz. Wyśmiałam Cię. Ale nazwę tak dziecko, jeżeli tylko wrócisz do Kanady. Chcę być z Tobą. Muszę. Nie poradzę sobie sama z porodem. Ze wszystkim. Proszę Cię wróć.
Wciąż kochająca Cię żona,
Gabriela”

Po policzku zaczęły spływać mi łzy. Żona? ON MA ŻONĘ? Co??? Zaczęłam czytać kolejne listy. Wyciągnęłam wnioski.
  1. Daniel ma żonę. W KANADZIE.
  2. Ma syna, jednak nie Tadeusza, tylko Adasia.
  3. Nie jest w separacji.
  4. Ma wściekłą narzeczoną. MNIE!!
Bolało mnie to, że ma żonę. Dlaczego mi nie powiedział? Jak mógł mi nie powiedzieć? Dobrze, rozumiem, że może i bym to źle odebrała czy coś, ale lepsze by było to niż zatajanie prawdy.

Załóżmy, że to jest przeszłość. Że mnie kocha. Że nic już nie czuje do tej kobiety. Tylko po co by mu wtedy były by te listy? Dlaczego je zatrzymał? Nie wiedziałam do zrobić. Nie skończyłam sprzątania. No bo po co? Usiadłam na kanapie zaczęłam gorzko płakać. Łzy spadały mi z oczu niczym strumień rozpoczynający swój bieg.
-Jak tak dalej pójdzie to będę tu miała powódź - zapłakałam cicho. Starałam się nie zachowywać głośno, bo to by tylko zbudziło podejrzenia moich przyjaciółek. Kocham je, ale nie chciałam z nimi teraz rozmawiać.
Kocham. Jedno słowo. Tyle znaczeń. Tak wiele interpretacji.
Z głębokich jak Bajkał rozmyśleń, wyrwał mnie dzwonek do drzwi. Spakowałam szybko wszystkie rzeczy Daniela do torby, a tę wstawiłam do jego pokoju. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wyglądam, ale nie obchodziło mnie to. Podobno kocha się wnętrze.
Tylko mam radę. Dla wszystkich. Jak kochacie wnętrze, to musicie je znać.
Otworzyłam drzwi i gestem ręki zaprosiłam Daniela do środka. Kazałam mu usiąść na krześle i zaczęłam swoje kazanie.
-Danielu, powiedz mi do jasnej cholery co to jest? - położyłam przed nim na stole wszystkie listy, które znalazłam.
-Yyyy, to pewnie nie do mnie – zaczął się jąkać. Już wiedziałam, że coś ukrywa. To tak jak w przedszkolu. Przynosisz do przedszkola zabawkę i ona nagle znika. Pytasz kolegi czy ją widział. On mówi, że nie, ale się jąka i już wiesz, że to on ci zabrał zabawkę. Szkoda tylko, że tu chodziło o coś zupełnie innego.
-Nie do ciebie powiadasz? - zaczęłam czytać list. - Kochany Danielu. Nasze dziecko jest piękne. Nazwałam je Adaś, bo nie wróciłeś do domu w Kanadzie. Kocham cię i tęsknię Gabriela. I co dalej nie do ciebie?
-Nie wiem co to jest – bronił się. OSZUST!
-Nie zgrywaj niewiniątka okey? Skoro nie są twoje to dlaczego były w twoim biurku? Nie wierzę, że tak kłamiesz. Pomyśleć, że chciałam wyjść za takiego palanta.
-Oj no dobra. Daj mi się wytłumaczyć.
-Masz równo dwie minuty. Odmierzam czas. Bo nie chcę go już więcej stracić. Czas – start.
-No dobra. To już przeszłość. Poznałem ją kiedy miałem osiemnaście lat. Od razu się w sobie zakochaliśmy i wzięliśmy ślub. Po kilku miesiącach zrozumiałem, że jednak jej nie kocham. Powiedziałem, że muszę zrobić sobie przerwę, więc jadę do mojej ojczyzny, Polski. Wtedy poznałem ciebie i się
-Zakochałeś, potem oświadczyłeś, a teraz zrujnowałeś życie. Dzięki, ale tą część publiczność już zna – przerwałam mu. Można łatwo wywnioskować, że ja byłam tą publicznością.
-Nie dałaś mi dokończyć. Kocham cię mocniej niż kiedykolwiek byłbym w stanie pokochać Gabrielę.
-A jej powiedziałeś, że kochasz ją najmocniej na całym świecie. Kochany, nie wiem w jaki ty języku mówisz, ale w twoim ojczystym języku po superlatywach nie ma żadnych innych określeń. Więc jeżeli ją kochałeś najmocniej, to mnie już nie. Zacznij mówić z sensem, bo zostało ci tylko 20 sekund.
-Kocham cię. Nie umiem bez ciebie żyć.
Wyszłam z kuchni. Nie mogłam już słuchać tego biadolenia. Poszłam do jego pokoju. Wzięłam jego torbę i cisnęłam nią w powietrze niczym piłka do tenisa. Nie wiedziałam, że jestem taka silna.
-To twoja torba. Masz równo kolejne dwie minuty, żeby się ubrać i nigdy już tu nie wrócić. Odmierzam czas. Minuta pięćdziesiąt dziewięć, pięćdziesiąt osiem...
-Nie wiesz co tracisz.
-Teraz nic nie tracę. Jedyne co straciłam do bezcenny czas, który spędziłam z tobą. Wynocha.
-Zobaczysz, jeszcze mnie będziesz błagać, abym wrócił.
Zignorowałam go.
-Bon voyage – krzyknęłam gdy schodził po schodach. Jednak opłacało się znać francuski.
Trzasnęłam drzwiami najmocniej jak mogłam i rzuciłam się na kanapę. Po raz kolejny pokazałam, że jedyne co umiem zrobić w takiej sytuacji to płacz. Szczerze mówiąc było mi żal tej jego żony. Też chciałam się wpakować się w taki związek. Bez odwrotu.
Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Nie będę odbierać. To pewnie Daniel.
Myliłam się. Były to moje przyjaciółki. Zaniepokoiły się, gdy usłyszały trzask więc przyszły.
Otworzyły drzwi zapasowymi kluczami, które im dałam na wypadek mojej nagłej śmierci przy myciu naczyń czy coś. W życiu zdarzają się różne rzeczy.

Jednak nie znalazłam swojego księcia z bajki... Pewnie umrę samotnie...

Cześć! 
Jest już drugi rozdział, więc idziemy powoli do przodu.
Niebawem ukarze się trzeci, przełomowy rozdział.
W następnym rozdziale wprowadzę już motyw siatkarski. Chciałam
to zrobić w tym, ale wyszedł by strasznie długi, a ja nie chcę
Was męczyć. Postaram się dodać nowy rozdział w weekend, bo
wcześniej nie będę miała czasu. 
Pozdrowionka,
Just me
 

niedziela, 17 lutego 2013

Rozdział 1

-->
Obudziły mnie promyki słońca muskające moją twarz. Najwidoczniej musiało być uchylone okno. W końcu był ciepły maj. Przewróciłam się na drugi bok i napotkałam ciemnobrązowy wzrok mojego narzeczonego, Daniela. Uśmiechnął się do mnie. Promienistość płynąca z jego uśmiechu oświetliła cały pokój. Poczułam się jakbym była na polu pełnym zboża w gorące lato.
-Dzień dobry, słońce – przywitał się ze mną i pocałował mnie w czoło. Przysunęłam się w jego stronę i odgarnęłam włosy z jego czoła.
-Dzień dobry – na mojej twarzy malował się uśmiech. Wszystko w moim życiu było bajką.
Zaręczyliśmy się miesiąc temu, w Paryżu. Pewna bardzo miła Polka wynajmowała pokoje w swoim domu, więc wynajęliśmy jeden. Były pięknie urządzone. Oczywiście po parysku! Mieliśmy być tam tydzień. Czwartego dnia naszego pobytu postanowiliśmy pojechać na Wieżę Eiffla. Było około północy kiedy wreszcie, po kilkugodzinnym staniu w kolejce, weszliśmy na samą górę. Było mało osób, no bo komu chciałoby się stać na Wieży o wysokości prawie 330 metrów w nocy, o godzinie 0.00. No na pewno mi by się nie chciało. Gdybym była w Paryżu samotnie. A że byłam z moim wtedy chłopakiem, teraz narzeczonym, było mi bardzo przyjemnie. Pamiętam tę noc i nigdy, przenigdy jej nie zapomnę. Och, czy to nie piękne? No więc, wracając do tematu, Daniel był romantyczny od kiedy go tylko poznałam. A poznałam go jak miałam 20 lat, czyli pięć lat temu. Zawsze dawał mi kwiaty – czerwone róże. Na każdej randce dostawałam bukiet składający się z dwudziestu kwiatów. To mój książę z bajki. Na wieki, wieków, amen. Forever.
-Chcesz coś zjeść? - z zamyślenia wyrwał mnie jego ciepły głos.
-Tak, oczywiście. Przygotuj coś, a ja zawołam dziewczyny – uśmiechnęłam się do niego.
-Pędzę do kuchni – oznajmij i po chwili zniknął z mojego pola widzenia.
Zastukałam w jedną ścianę dwa razy. To samo zrobiłam z drugą stroną pokoju. Tak, wiem. To jest dziwne. Ale mam wytłumaczenie! Moje przyjaciółki mieszkają obok mnie. Marta z prawej, Basia z lewej strony. To jest nasz sposób porozumiewania się. Dwa stuknięcia znaczą „chodź!”. Właśnie je zastosowałam. Po sekundzie z maleńkiego przedpokoju dało się słyszeć charakterystyczny odgłos dzwonka. Pobiegłam otworzyć.
-Cześć! Jemy śniadanko? - wtargnęła do mieszkania Marta. - Cześć Daniel. Co gotujesz?
-Cześć. To co zwykle – jajecznicę i, specjalnie dla ciebie, jajko na twardo.
-Smakowicie. Zrobię kawę. Ada chcesz kawę?
-Tak, jak zwykle. - Zostawiłam uchylone drzwi. Słusznie postąpiłam bo już za minute do przedpokoju weszła Basia. Jak zawsze zaspana, nieucieszona, wściekła, że ją obudziłam.
-Muszę się napić kawy. - powiedziała bez powitania. - Z czterech łyżeczek poproszę.
-Z czterech łyżeczek? Kobieto, a ty się dziwisz, że jesteś uzależniona od kawy – powiedziała Marta.
-Oj no wiem, wiem. Ale budzicie mnie tak brutalnie – przeszyła mnie wzrokiem. - A miałam dziś w planach spanie do 12!
-To pójdziesz spać godzinę wcześniej – powiedziałam pokazując jej zegarek nad drzwiami. Wskazywał 11.
-Jak tam sobie chcesz – odparła i usiadła na krześle.
Śniadanie upłynęło nam na rozmowach, kawałach no i oczywiście na jedzeniu. Postanowiłam pójść z dziewczynami na spacer. Mieszkałyśmy w Bełchatowie od jakiś kilku lat. Studiujemy w Łodzi, ale to nam nie przeszkadza. Właściwie to Marta już kończy studia. Basia kończy za dwa lata. Ja też. Póki co jednak wykłady i notatki naszych przyjaciół są nam wysyłane drogą elektroniczną. Bardzo praktyczne rozwiązanie. Nasze uczelnie są bardzo wyrozumiałe.
Gdy wyszłyśmy na dwór było już po czternastej. Słońce świeciło, ptaszki śpiewały i było bardzo miło. No dobra, ptaki nie śpiewały. Ale wszystko inne się zgadza. Idąc rozmawiałyśmy i śmiałyśmy się cały czas. Wspominałyśmy podstawówkę, kiedy wszystko było takie łatwe. Nie tylko nauka. Wszystko.
-A pamiętacie jak Janek w drugiej klasie wpadł do rowu w zamku? - przypomniało się Basi.
-To się nazywa FOSA – powiedziałam.
-Oj, tam oj tam – uśmiechnęła się. - Ale grunt, że pamiętacie.
-Tak, to było zabawne – powiedziała Marta.
Dzień minął mi miło. Dobrze czułam się w Bełchatowie. Czułam, że zostanę tu na długo. Może na całe życie? Byłoby naprawdę świetnie. To miasto, w odróżnieniu od Łodzi wydawało się takie spokojne, ułożone. Idealne jednym słowem. Gdy wróciłyśmy do mieszkań postanowiłam zadzwonić do rodziców. Miło by było ich spotkać. Szczególnie, że ostatnio widzieliśmy się dwa lata temu. Od tamtego czasu w moim życiu bardzo dużo się zmieniło. Jak na przykład to, że mam narzeczonego. Moi rodzice znali Daniela. Lubili go, a on obdarzał ich szacunkiem, więc nie bałam się reakcji moich rodziców na wieść o tym, że na moim serdecznym palcu pojawił się pierścionek zaręczynowy.
Czy to możliwe, że wszystko o czym marzyliśmy w dzieciństwie,dzieje się naprawdę? Czy to nie jest zbyt piękne aby było prawdziwe? Na razie wolałam myśleć, że po prostu moje marzenia się spełniły. Bo to, co przyniesie przyszłość jest zawsze wielką tajemnicą.
Po kilku chwilach słuchania „Tik tok” Keshy, którą moja mama miała ustawioną na „granie na czekanie”, usłyszałam głos mojej rodzicielki.
-Ada? Coś się stało?
-Cześć. Tak wszystko świetnie, fajnie, że pytasz – powiedziałam z przekąsem. Moja mama zawsze przechodziła do konkretów. Zawsze uważała, że pytania typu „co tam” to strata czasu. Ale maltretowało mnie pytaniami „jak w szkole” gdy do takiejże chodziłam. - Nic się nie stało po prostu pomyślałam, że było by fajnie się spotkać.
-Było by cudownie! Może przyjedziemy do ciebie? Razem z tatą i bratem?
-Jasne, jak dla mnie super. Pasuje środa? Mniej więcej około trzynastej?
-Pasuje. Zostaniemy u ciebie na noc i potem pojedziemy do domu.
-W porządku.
-To pa.
-Hej.
Rozmowa trwała może minutę, dwie. Jedyne czego nauczyła mnie moje matka to przechodzenie do konkretów.
W tym momencie, kiedy odłożyłam moją komórkę na stolik, do mieszkania wszedł Daniel.
-Cześć słońce – pocałował mnie. - Jak tam?
-Dobrze. W środę przyjedzie moje rodzina.
-W tą środę? Za dwa dni?
-Tak.
-Fajnie.
-Bardzo fajnie. Oświadczysz im, że jesteśmy zaręczeni i będzie git – uśmiechnęłam się szeroko.
-Ja?
-Nie, ufoludek.
-Haha, bardzo śmieszne.
-Mnie rozbawiło.
-Mnie nie.
-To masz problem – pocałowałam go w policzek i postanowiłam sporządzić listę zakupów na obiad. Napisałam na kartce kilka, niezbędnych do przyrządzenia risotto, składników. Podałam Danielowi kartkę, a on pobiegł do sklepu.
Kurde, ja to mam władzę nad ludźmi. Na ta myśl uśmiechnęłam się sama do siebie i wzięłam się za sprzątanie kuchni.
Może i jestem księżniczką, która odnalazła swojego księcia, ale jak kopciuszek muszę zapierniczać, żeby posprzątać dom. W końcu nie pomogą mi w tym czary dobrej wróżki.

No! To pierwsze koty za płoty. Pierwszy rozdział, więc lightowy.
Już niedługo będzie się działo, oj będzie. Postaram się
dodać nowy rozdział w środę, o ile będę miała czas.
Dziękuję, że czytacie. 
Just me 

sobota, 16 lutego 2013

Prolog

Hej! To moje pierwsze opowiadanie siatkarskie, w ogóle pierwsze opowiadanie, które pokazuje na blogu. Oczywiście, to nie moje pierwsze opowiadanie w historii. xD Będzie ono o siatkówce, o 19-letniej Adzie i jej przyjaciółkach - Marcie i Basi. Oraz oczywiście o siatkarzach! xD Z góry dziękuję wszystkim za czytanie i za udostępnianie linków do swoich stron. Dzięki Wam mogę stać się lepsza pisarką. Obecnie mam ferie, więc postaram się codziennie coś wrzucać.
Bohaterowie:
Aleksandar Atanasijevic - serbski atakujący, klub Skra Bełchatów
Konstantin Cupkovic - serbski przyjmujący, klub Skra Bełchatów
Karol Kłos- polski środkowy, reprezentant Polski, klub Skra Bełchatów
Ada- 19 letnia singielka kochająca pływanie, siatkówkę i fotografię
Marta- 19 letnia singielka, której pasją jest siatkówka oraz prowadzenie bloga
Basia- 19 letnia singielka, pasja - siatkówka i muzyka
Pozdrawiam wszystkich i zapraszam  na bloga :D Postaram się publikować posty co kilka dni.
Just me
Edycja: Miało być troszkę inaczej, ale wywróciłam całe opowiadanie do góry nogami i będzie tak:
Bohaterowie:
Ada -25 lat - pasja fotografia i pływanie
Marta - 26 lat - pasja siatkówka, cztytanie i prowadzenie blogów
Basia 24 lata - pasja siatkówka muzyka
Siatkarze pozostają ci sami.
Przepraszam, że tak edytuję, ale dążę do tego, aby to opowiadanie było jak najciekawsze.
Pozdrowienia,
Just me