Następnego
dnia, o godzinie 13 miała przyjechać moja rodzina. Chociaż znając
moją mamę przyjadą o 12. Przekręciłam się na drugi bok i
spojrzałam na zegarek. 10.15. Czas wstawać. Przeciągnęłam się
niczym niedźwiedź po śnie zimowym. Bardzo dobrze mi się dzisiaj
spało. Nie licząc oczywiście tego, że poszłam spać o 23.00, i
że śniły mi się koszmary. Weszłam do kuchni, a moim oczom ukazał
się stół pełen smakowitości i świeżo zaparzona kawa. No to
teraz mnie zatkało.
-Dzień
dobry – przywitał mnie Aleks.
-Ty to
zrobiłeś?
-Tak.
Muszę się jakoś odwdzięczyć za możliwość przenocowania u
ciebie.
-A dajże
z tym spokój! To tylko taka koleżeńska przysługa – uśmiechnęłam
się.
-W
każdym bądź razie, dziękuję. A teraz siadaj i jedz.
Popatrzyłam
na stół.
-Sama
mam to zjeść? - zdziwiłam się.
-Jak
chcesz to ci potowarzyszę.
-Zakładam,
że za chwilę wparują tu Marta i Basia, ale siadaj.
Zgodnie
z moimi przypuszczeniami po kilku minutach dziewczyny dołączyły do
mnie i do Alka.
Dwie
godziny później przyjechali moi rodzice. Nie powiem, że byłam
jakoś super przygotowana na to spotkanie, ale cóż począć.
-Dasz
sobie radę? - spytał Aleks.
-Spróbuję
– westchnęłam. Ostatni raz widziałam moją rodzinę miesiąc po
kontuzji kolana, na tej nieszczęsnej olimpiadzie.
-Na
pewno?
-Spokojnie.
Mam 25 lat, poradzę sobie.
-Na
pewno?
-Przestań
mnie tak pytać - zdenerwowałam się.
-Przepraszam
– dodałam po chwili. -Po prostu zawsze przed rozmową z rodzicami
się strasznie denerwuję.
-Bez
obaw. Zostać z tobą?
-Nie,
dzięki.
-Spoko.
-Masz
się gdzie podziać?
-Tak,
zadzwonię do kolegów, może użyczą mi kawałek podłogi –
uśmiechnął się.
-A
dlaczego nie zadzwoniłeś do nich wczoraj?
-Bo
zaraz by się pytali o wszystko, a ja nie jestem zbyt wylewny jeśli
o to chodzi.
-No może
nie jesteś zbyt wylewny w opowieściach, ale łez sobie nie
szczędzisz – uśmiechnęłam się.
-Eeeeej!
-No co?
Nabijanie się z ludzi poprawia mi humor.
-Ale mi
nie.
-Dobra
przestaję.
-Serio?
-Tak.
-Ok –
uśmiechnął się. - Dziękuję za wszystko.
-Niczego
dla ciebie nie zrobiłam. Nie masz za co dziękować. Jeszcze raz
usłyszę, że mi za coś dziękujesz to skrócę cię o głowę.
-I tak
będziesz ode mnie niższa – widać, że lubił się ze mną
drażnić.
-Wiesz
co?
-Co?
-Z
całego serca ci życzę, abyś w najbliższej przyszłości się
potknął – powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
-Jakie
to miłe z twojej strony!
-Wiem.
-Cudownie.
-Przecudownie.
-Przeprzecudownie.
-Nie ma
takiego określenia.
-Jest.
-Kurde,
kto tu zna gramatykę polskiego?! - wskazałam na siebie. Wątpię,
żeby serb znał gramatykę mojego ojczystego języka. Nagle coś mi
przyszło do głowy. - Wiesz, mam prośbę.
-Jaką?
-Powiedz
: Grzegorz Brzęczyszczykiewicz.
-Nie.
-To cię
nie wypuszczę z tego domu!
-Oj no,
dobra. Gszegosz Bszeszyczy...... nie to za trudne.
-No to
stąd nie wyjdziesz.
-No to
zostanę tu jak przyjadą twoi rodzice.
-Kurde.
Dobra, tym razem ci odpuszczę, ale jak cię spotkam następnym razem
nie będzie już tak łatwo.
-Ok.
-Ok. Pa.
-Hej.
Zadzwoń – podał mi karteczkę ze swoim numerem.
-Po co?
-Wiesz,
gdybyś chciała się jeszcze wypłakać, to służę ramieniem.
-Nie
będziesz służył, jak ci je odłamię.
-Jak
można odłamać ramię?
-Tak
samo jak powiedzieć Grzegorz Brzęczyszczykiewicz – uśmiechnęłam
się.
-Jesteś
niemiła.
-Ada. Do
usług. Od zawsze i na zawsze.
-Dobra,
do zobaczenia.
-Pa!
Zamknęłam
drzwi. Co ja sobie myślałam zapraszając nieznajomego do swojego
domu, dając mu gdzie spać? Kurde, pieprzone 'dobre serducho' jakby
to ujęła moja babcia. No bo to nie jest codzienny widok. Dwumetrowy
facet, płaczący, który siedzi na ławce i rozmyśla nad sensem
istnienia. Nosz kurde, jak tu się nie rozczulić? Nigdy przedtem nie
widziałam nikogo, kto by tworzył powódź rozpaczy nad swoim
grobem.....
Boże....Muszę
przestać czytać horrory. Ewidentnie. 'Tworzyć powódź rozpaczy
nad swoim grobem', Jezusie z Matką!
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Z tego, co widać, odgrywa on znaczącą cześć mojego życia.
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Z tego, co widać, odgrywa on znaczącą cześć mojego życia.
-Adusiu,
moja córeńko! - uściskała mnie mama. Popatrzyłam błagalnie na
tatę. On najwidoczniej zrozumiał, o co mi chodziło i odciągnął
mamę ode mnie.
-Cześć,
Ada – przywitał się.
-Hej. A
gdzie zgubiliście Bartka?
-Nie
zgubili, niestety – westchnął mój brat.
-Och ten
optymizm – zaśmiałam się. - Tęskniłam za tobą, krasnalu.
Odgarnęłam
mu włosy do tyłu. I tak jestem od niego wyższa.
-Jak się
trzymasz, kotku – zagadała mnie mama. - Wiem, że ciężko ci się
żyje...
Czy ona wie o Danielu??
-W jakim
sensie? - spytałam niepewnie.
-No
wiesz, chodzi mi o zawody, kontuzję... Rozumiesz?
Pfffffffu. Kamień z
serca.
-Rozumiem,
ale pojąć nie mogę – westchnęłam pod nosem. - To już było 2
lata temu. Nawet więcej. Nie chcę tego rozpamiętywać.
-Agnieszka,
odpuść. Ja też byłem kontuzjowany swego czasu i nie grałem w
piłkę nożną. Wiem jak to jest, gdy jeszcze się z tym człowiek
nie pogodzi, a inni już chcą mu 'pomagać' – zrobił cudzysłów
w powietrzu.
Mój
tatuś kochany.
-Hej,
napijecie się czegoś, zjecie coś? Z resztą, po co ja się pytam,
wiadomo, że coś zjecie – uśmiechnęłam się.
-Słońce,
a gdzie jest Daniel? - spytała mama. Kurde, ona jest po prostu
mistrzem.
-Teraz
pewnie gdzieś w Kanadzie lub pod mostem – mówiłam siląc się na
uśmiech.
-Ada, co
się stało?
-A co
się miało stać? To, że ma obywatelstwo Polskie i Kanadyjskie, i
że ma żonę i syna, i że się zaręczyliśmy, a on teraz jest nie
wiadomo gdzie, to wszystko jest na porządku dziennym – mówiłam
przez łzy. - Miesiąc temu się zaręczyliśmy, podczas gdy on ma
żonę i dziecko.
-Adusiu,
to na pewno jakieś nieporozumienie – próbowała pocieszać mnie
moja mama.
-Nieporozumienie?
Nieporozumieniem jest na przykład to, że mówisz, że to
nieporozumienie – zaczął mi się plątać język. - Kochałam go,
a on kochał swoją żonę.
-To masz
przerąbane, siostra – wtrącił się dotąd milczący Bartek
-Ten
twój optymizm jest kurde bardzo realistyczny – powiedziałam po
czym przytuliłam mojego małego braciszka. No dobra, nie takiego
małego, ale zawsze młodszego o 9 lat, prawda? - Obiecaj mi, że
zanim kogoś poznasz i będziesz chciał się oświadczyć, to
zadzwonisz do mnie, ok?
-Jasne,
siostra – odpowiedział.
-Dawno
nie widzieliśmy was tak zgodnych – westchnęła mama.
-Może
dlatego, że dawno się nie widzieliśmy? - zapytałam.
Mimo
rozmów o Danielu i byłej karierze miło mi zleciał ten wieczór.
Następnego dnia moi rodzice wraz z Bartkiem mieli pojechać do domu,
bo mój brat miał jakieś zawody w piłkę ręczną. No proszę.
Każdy z mojej rodziny uprawiał jakiś inny sport. Mój tata piłkę
nożną, mama biegała na biegówkach, ja pływałam, mój brat gra w
ręczną.
Jaka
sportowa rodzinka.
Następnego
dnia pożegnałam się z rodziną.
-Spokojnie,
nic mi nie będzie. Poradzę sobie, mam 25 lat – odpowiadałam na
pytania typu 'poradzisz sobie?'
Nie,
kurde, zrzucę się z samolotu.
Prawie
że na siłę wepchnęłam ich do auta i pomachałam na pożegnanie.
-Cześć!
- krzyknęłam jeszcze za nimi. Weszłam do swojego mieszkania i
położyłam się jak długa na łóżku. Oglądałam swoje puchary i
medale.
Kurczę,
czy naprawdę już wszystko stracone?
Czas
chyba zacząć żyć w realnym świecie. W końcu bajki to tylko
fikcja...
No to miałam pisać dłuższe rozdziały, ale coś mi nie wychodzi.
Tego rozdziału nie mogę zaliczyć do udanych.
Niestety, ze względu na natłok zawodów, testów, nauki
nie mam za bardzo jak pisać. Mimo to postaram się, żeby rozdziały
były dłuższe od piątku, kiedy to ukaże się nowy
rozdział.
Do boju, Skra, do boju!
Just me