niedziela, 17 lutego 2013

Rozdział 1

-->
Obudziły mnie promyki słońca muskające moją twarz. Najwidoczniej musiało być uchylone okno. W końcu był ciepły maj. Przewróciłam się na drugi bok i napotkałam ciemnobrązowy wzrok mojego narzeczonego, Daniela. Uśmiechnął się do mnie. Promienistość płynąca z jego uśmiechu oświetliła cały pokój. Poczułam się jakbym była na polu pełnym zboża w gorące lato.
-Dzień dobry, słońce – przywitał się ze mną i pocałował mnie w czoło. Przysunęłam się w jego stronę i odgarnęłam włosy z jego czoła.
-Dzień dobry – na mojej twarzy malował się uśmiech. Wszystko w moim życiu było bajką.
Zaręczyliśmy się miesiąc temu, w Paryżu. Pewna bardzo miła Polka wynajmowała pokoje w swoim domu, więc wynajęliśmy jeden. Były pięknie urządzone. Oczywiście po parysku! Mieliśmy być tam tydzień. Czwartego dnia naszego pobytu postanowiliśmy pojechać na Wieżę Eiffla. Było około północy kiedy wreszcie, po kilkugodzinnym staniu w kolejce, weszliśmy na samą górę. Było mało osób, no bo komu chciałoby się stać na Wieży o wysokości prawie 330 metrów w nocy, o godzinie 0.00. No na pewno mi by się nie chciało. Gdybym była w Paryżu samotnie. A że byłam z moim wtedy chłopakiem, teraz narzeczonym, było mi bardzo przyjemnie. Pamiętam tę noc i nigdy, przenigdy jej nie zapomnę. Och, czy to nie piękne? No więc, wracając do tematu, Daniel był romantyczny od kiedy go tylko poznałam. A poznałam go jak miałam 20 lat, czyli pięć lat temu. Zawsze dawał mi kwiaty – czerwone róże. Na każdej randce dostawałam bukiet składający się z dwudziestu kwiatów. To mój książę z bajki. Na wieki, wieków, amen. Forever.
-Chcesz coś zjeść? - z zamyślenia wyrwał mnie jego ciepły głos.
-Tak, oczywiście. Przygotuj coś, a ja zawołam dziewczyny – uśmiechnęłam się do niego.
-Pędzę do kuchni – oznajmij i po chwili zniknął z mojego pola widzenia.
Zastukałam w jedną ścianę dwa razy. To samo zrobiłam z drugą stroną pokoju. Tak, wiem. To jest dziwne. Ale mam wytłumaczenie! Moje przyjaciółki mieszkają obok mnie. Marta z prawej, Basia z lewej strony. To jest nasz sposób porozumiewania się. Dwa stuknięcia znaczą „chodź!”. Właśnie je zastosowałam. Po sekundzie z maleńkiego przedpokoju dało się słyszeć charakterystyczny odgłos dzwonka. Pobiegłam otworzyć.
-Cześć! Jemy śniadanko? - wtargnęła do mieszkania Marta. - Cześć Daniel. Co gotujesz?
-Cześć. To co zwykle – jajecznicę i, specjalnie dla ciebie, jajko na twardo.
-Smakowicie. Zrobię kawę. Ada chcesz kawę?
-Tak, jak zwykle. - Zostawiłam uchylone drzwi. Słusznie postąpiłam bo już za minute do przedpokoju weszła Basia. Jak zawsze zaspana, nieucieszona, wściekła, że ją obudziłam.
-Muszę się napić kawy. - powiedziała bez powitania. - Z czterech łyżeczek poproszę.
-Z czterech łyżeczek? Kobieto, a ty się dziwisz, że jesteś uzależniona od kawy – powiedziała Marta.
-Oj no wiem, wiem. Ale budzicie mnie tak brutalnie – przeszyła mnie wzrokiem. - A miałam dziś w planach spanie do 12!
-To pójdziesz spać godzinę wcześniej – powiedziałam pokazując jej zegarek nad drzwiami. Wskazywał 11.
-Jak tam sobie chcesz – odparła i usiadła na krześle.
Śniadanie upłynęło nam na rozmowach, kawałach no i oczywiście na jedzeniu. Postanowiłam pójść z dziewczynami na spacer. Mieszkałyśmy w Bełchatowie od jakiś kilku lat. Studiujemy w Łodzi, ale to nam nie przeszkadza. Właściwie to Marta już kończy studia. Basia kończy za dwa lata. Ja też. Póki co jednak wykłady i notatki naszych przyjaciół są nam wysyłane drogą elektroniczną. Bardzo praktyczne rozwiązanie. Nasze uczelnie są bardzo wyrozumiałe.
Gdy wyszłyśmy na dwór było już po czternastej. Słońce świeciło, ptaszki śpiewały i było bardzo miło. No dobra, ptaki nie śpiewały. Ale wszystko inne się zgadza. Idąc rozmawiałyśmy i śmiałyśmy się cały czas. Wspominałyśmy podstawówkę, kiedy wszystko było takie łatwe. Nie tylko nauka. Wszystko.
-A pamiętacie jak Janek w drugiej klasie wpadł do rowu w zamku? - przypomniało się Basi.
-To się nazywa FOSA – powiedziałam.
-Oj, tam oj tam – uśmiechnęła się. - Ale grunt, że pamiętacie.
-Tak, to było zabawne – powiedziała Marta.
Dzień minął mi miło. Dobrze czułam się w Bełchatowie. Czułam, że zostanę tu na długo. Może na całe życie? Byłoby naprawdę świetnie. To miasto, w odróżnieniu od Łodzi wydawało się takie spokojne, ułożone. Idealne jednym słowem. Gdy wróciłyśmy do mieszkań postanowiłam zadzwonić do rodziców. Miło by było ich spotkać. Szczególnie, że ostatnio widzieliśmy się dwa lata temu. Od tamtego czasu w moim życiu bardzo dużo się zmieniło. Jak na przykład to, że mam narzeczonego. Moi rodzice znali Daniela. Lubili go, a on obdarzał ich szacunkiem, więc nie bałam się reakcji moich rodziców na wieść o tym, że na moim serdecznym palcu pojawił się pierścionek zaręczynowy.
Czy to możliwe, że wszystko o czym marzyliśmy w dzieciństwie,dzieje się naprawdę? Czy to nie jest zbyt piękne aby było prawdziwe? Na razie wolałam myśleć, że po prostu moje marzenia się spełniły. Bo to, co przyniesie przyszłość jest zawsze wielką tajemnicą.
Po kilku chwilach słuchania „Tik tok” Keshy, którą moja mama miała ustawioną na „granie na czekanie”, usłyszałam głos mojej rodzicielki.
-Ada? Coś się stało?
-Cześć. Tak wszystko świetnie, fajnie, że pytasz – powiedziałam z przekąsem. Moja mama zawsze przechodziła do konkretów. Zawsze uważała, że pytania typu „co tam” to strata czasu. Ale maltretowało mnie pytaniami „jak w szkole” gdy do takiejże chodziłam. - Nic się nie stało po prostu pomyślałam, że było by fajnie się spotkać.
-Było by cudownie! Może przyjedziemy do ciebie? Razem z tatą i bratem?
-Jasne, jak dla mnie super. Pasuje środa? Mniej więcej około trzynastej?
-Pasuje. Zostaniemy u ciebie na noc i potem pojedziemy do domu.
-W porządku.
-To pa.
-Hej.
Rozmowa trwała może minutę, dwie. Jedyne czego nauczyła mnie moje matka to przechodzenie do konkretów.
W tym momencie, kiedy odłożyłam moją komórkę na stolik, do mieszkania wszedł Daniel.
-Cześć słońce – pocałował mnie. - Jak tam?
-Dobrze. W środę przyjedzie moje rodzina.
-W tą środę? Za dwa dni?
-Tak.
-Fajnie.
-Bardzo fajnie. Oświadczysz im, że jesteśmy zaręczeni i będzie git – uśmiechnęłam się szeroko.
-Ja?
-Nie, ufoludek.
-Haha, bardzo śmieszne.
-Mnie rozbawiło.
-Mnie nie.
-To masz problem – pocałowałam go w policzek i postanowiłam sporządzić listę zakupów na obiad. Napisałam na kartce kilka, niezbędnych do przyrządzenia risotto, składników. Podałam Danielowi kartkę, a on pobiegł do sklepu.
Kurde, ja to mam władzę nad ludźmi. Na ta myśl uśmiechnęłam się sama do siebie i wzięłam się za sprzątanie kuchni.
Może i jestem księżniczką, która odnalazła swojego księcia, ale jak kopciuszek muszę zapierniczać, żeby posprzątać dom. W końcu nie pomogą mi w tym czary dobrej wróżki.

No! To pierwsze koty za płoty. Pierwszy rozdział, więc lightowy.
Już niedługo będzie się działo, oj będzie. Postaram się
dodać nowy rozdział w środę, o ile będę miała czas.
Dziękuję, że czytacie. 
Just me 

8 komentarzy:

  1. Sielanka. Czyżby jakiś przystojny siatkarz miał zaburzyć to idealne życie? ;) Czekam na kolejny post.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, nie umiem zaczynać ;/ Ale kto wie, kto wie ^^

      Usuń
  2. HAHAHAHAHAA bardzo dobrze pamiętam jak Janek wpadł do tej FOSY XDDDDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto by nie pamiętał, co? Niestety wiesz o tym blogu -,-

      Usuń
  3. Daniel to synonim od Grzegorz? :D piękny początek xD bardzo ładnie piszesz, nawet nie wiedziałam, że tak umiesz. widocznie po prostu w szkole nauczycielka cię ogranicza.. ;) pozdrawiam, ta uzależniona od kawy.

    PS. piję półtora łyżeczki, maksymalnie dwie. i wiem co to fosa! :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie, to nie jest żaden synonim -.- tylko ładne imię i wiem swoje ( w sensie, że pijesz z 4 łyżeczek) xDDDDDD

    OdpowiedzUsuń
  5. Mój kuzyn ma na imię Daniel :D hłehłe (tu Zoe jak coś)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. CZeść Zoe! Czy każdy już musi wiedzieć o tym blogu ??!!! :O

      Usuń