Obudziły mnie promyki słońca
muskające moją twarz. Najwidoczniej musiało być uchylone okno. W
końcu był ciepły maj. Przewróciłam się na drugi bok i
napotkałam ciemnobrązowy wzrok mojego narzeczonego, Daniela.
Uśmiechnął się do mnie. Promienistość płynąca z jego uśmiechu
oświetliła cały pokój. Poczułam się jakbym była na polu pełnym
zboża w gorące lato.
-Dzień dobry, słońce – przywitał
się ze mną i pocałował mnie w czoło. Przysunęłam się w jego
stronę i odgarnęłam włosy z jego czoła.
-Dzień dobry – na mojej twarzy
malował się uśmiech. Wszystko w moim życiu było bajką.
Zaręczyliśmy się miesiąc temu, w
Paryżu. Pewna bardzo miła Polka wynajmowała pokoje w swoim domu,
więc wynajęliśmy jeden. Były pięknie urządzone. Oczywiście po
parysku! Mieliśmy być tam tydzień. Czwartego dnia naszego pobytu
postanowiliśmy pojechać na Wieżę Eiffla. Było około północy
kiedy wreszcie, po kilkugodzinnym staniu w kolejce, weszliśmy na
samą górę. Było mało osób, no bo komu chciałoby się stać na
Wieży o wysokości prawie 330 metrów w nocy, o godzinie 0.00. No na
pewno mi by się nie chciało. Gdybym była w Paryżu samotnie. A że
byłam z moim wtedy chłopakiem, teraz narzeczonym, było mi bardzo
przyjemnie. Pamiętam tę noc i nigdy, przenigdy jej nie zapomnę.
Och, czy to nie piękne? No więc, wracając do tematu, Daniel był
romantyczny od kiedy go tylko poznałam. A poznałam go jak miałam
20 lat, czyli pięć lat temu. Zawsze dawał mi kwiaty – czerwone
róże. Na każdej randce dostawałam bukiet składający się z
dwudziestu kwiatów. To mój książę z bajki. Na wieki, wieków,
amen. Forever.
-Chcesz coś zjeść? - z zamyślenia
wyrwał mnie jego ciepły głos.
-Tak, oczywiście. Przygotuj coś, a
ja zawołam dziewczyny – uśmiechnęłam się do niego.
-Pędzę do kuchni – oznajmij i po
chwili zniknął z mojego pola widzenia.
Zastukałam w jedną ścianę dwa razy.
To samo zrobiłam z drugą stroną pokoju. Tak, wiem. To jest dziwne.
Ale mam wytłumaczenie! Moje przyjaciółki mieszkają obok mnie.
Marta z prawej, Basia z lewej strony. To jest nasz sposób
porozumiewania się. Dwa stuknięcia znaczą „chodź!”. Właśnie
je zastosowałam. Po sekundzie z maleńkiego przedpokoju dało się
słyszeć charakterystyczny odgłos dzwonka. Pobiegłam otworzyć.
-Cześć! Jemy śniadanko? - wtargnęła
do mieszkania Marta. - Cześć Daniel. Co gotujesz?
-Cześć. To co zwykle – jajecznicę
i, specjalnie dla ciebie, jajko na twardo.
-Smakowicie. Zrobię kawę. Ada chcesz
kawę?
-Tak, jak zwykle. - Zostawiłam
uchylone drzwi. Słusznie postąpiłam bo już za minute do
przedpokoju weszła Basia. Jak zawsze zaspana, nieucieszona,
wściekła, że ją obudziłam.
-Muszę się napić kawy. - powiedziała
bez powitania. - Z czterech łyżeczek poproszę.
-Z czterech łyżeczek? Kobieto, a ty
się dziwisz, że jesteś uzależniona od kawy – powiedziała
Marta.
-Oj no wiem, wiem. Ale budzicie mnie
tak brutalnie – przeszyła mnie wzrokiem. - A miałam dziś w
planach spanie do 12!
-To pójdziesz spać godzinę wcześniej
– powiedziałam pokazując jej zegarek nad drzwiami. Wskazywał 11.
-Jak tam sobie chcesz – odparła i
usiadła na krześle.
Śniadanie upłynęło nam na
rozmowach, kawałach no i oczywiście na jedzeniu. Postanowiłam
pójść z dziewczynami na spacer. Mieszkałyśmy w Bełchatowie od
jakiś kilku lat. Studiujemy w Łodzi, ale to nam nie przeszkadza.
Właściwie to Marta już kończy studia. Basia kończy za dwa lata.
Ja też. Póki co jednak wykłady i notatki naszych przyjaciół są
nam wysyłane drogą elektroniczną. Bardzo praktyczne rozwiązanie.
Nasze uczelnie są bardzo wyrozumiałe.
Gdy wyszłyśmy na dwór było już po
czternastej. Słońce świeciło, ptaszki śpiewały i było bardzo
miło. No dobra, ptaki nie śpiewały. Ale wszystko inne się zgadza.
Idąc rozmawiałyśmy i śmiałyśmy się cały czas. Wspominałyśmy
podstawówkę, kiedy wszystko było takie łatwe. Nie tylko nauka.
Wszystko.
-A pamiętacie jak Janek w drugiej
klasie wpadł do rowu w zamku? - przypomniało się Basi.
-To się nazywa FOSA – powiedziałam.
-Oj, tam oj tam – uśmiechnęła się.
- Ale grunt, że pamiętacie.
-Tak, to było zabawne – powiedziała
Marta.
Dzień minął mi miło. Dobrze czułam
się w Bełchatowie. Czułam, że zostanę tu na długo. Może na
całe życie? Byłoby naprawdę świetnie. To miasto, w odróżnieniu
od Łodzi wydawało się takie spokojne, ułożone. Idealne jednym
słowem. Gdy wróciłyśmy do mieszkań postanowiłam zadzwonić do
rodziców. Miło by było ich spotkać. Szczególnie, że ostatnio
widzieliśmy się dwa lata temu. Od tamtego czasu w moim życiu
bardzo dużo się zmieniło. Jak na przykład to, że mam
narzeczonego. Moi rodzice znali Daniela. Lubili go, a on obdarzał
ich szacunkiem, więc nie bałam się reakcji moich rodziców na
wieść o tym, że na moim serdecznym palcu pojawił się pierścionek
zaręczynowy.
Czy to możliwe, że wszystko o czym
marzyliśmy w dzieciństwie,dzieje się naprawdę? Czy to nie jest
zbyt piękne aby było prawdziwe? Na razie wolałam myśleć, że po
prostu moje marzenia się spełniły. Bo to, co przyniesie przyszłość
jest zawsze wielką tajemnicą.
Po kilku chwilach słuchania „Tik
tok” Keshy, którą moja mama miała ustawioną na „granie na
czekanie”, usłyszałam głos mojej rodzicielki.
-Ada? Coś się stało?
-Cześć. Tak wszystko świetnie,
fajnie, że pytasz – powiedziałam z przekąsem. Moja mama zawsze
przechodziła do konkretów. Zawsze uważała, że pytania typu „co
tam” to strata czasu. Ale maltretowało mnie pytaniami „jak w
szkole” gdy do takiejże chodziłam. - Nic się nie stało po
prostu pomyślałam, że było by fajnie się spotkać.
-Było by cudownie! Może przyjedziemy
do ciebie? Razem z tatą i bratem?
-Jasne, jak dla mnie super. Pasuje
środa? Mniej więcej około trzynastej?
-Pasuje. Zostaniemy u ciebie na noc i
potem pojedziemy do domu.
-W porządku.
-To pa.
-Hej.
Rozmowa trwała może minutę, dwie.
Jedyne czego nauczyła mnie moje matka to przechodzenie do konkretów.
W tym momencie, kiedy odłożyłam moją
komórkę na stolik, do mieszkania wszedł Daniel.
-Cześć słońce – pocałował mnie.
- Jak tam?
-Dobrze. W środę przyjedzie moje
rodzina.
-W tą środę? Za dwa dni?
-Tak.
-Fajnie.
-Bardzo fajnie. Oświadczysz im, że
jesteśmy zaręczeni i będzie git – uśmiechnęłam się szeroko.
-Ja?
-Nie, ufoludek.
-Haha, bardzo śmieszne.
-Mnie rozbawiło.
-Mnie nie.
-To masz problem – pocałowałam go w
policzek i postanowiłam sporządzić listę zakupów na obiad.
Napisałam na kartce kilka, niezbędnych do przyrządzenia risotto,
składników. Podałam Danielowi kartkę, a on pobiegł do sklepu.
Kurde, ja to mam władzę nad ludźmi.
Na ta myśl uśmiechnęłam się sama do siebie i wzięłam się za
sprzątanie kuchni.
Może i jestem księżniczką, która
odnalazła swojego księcia, ale jak kopciuszek muszę zapierniczać,
żeby posprzątać dom. W końcu nie pomogą mi w tym czary dobrej
wróżki.
No! To pierwsze koty za płoty. Pierwszy rozdział, więc lightowy.
Już niedługo będzie się działo, oj będzie. Postaram się
dodać nowy rozdział w środę, o ile będę miała czas.
Dziękuję, że czytacie.
Just me
Sielanka. Czyżby jakiś przystojny siatkarz miał zaburzyć to idealne życie? ;) Czekam na kolejny post.
OdpowiedzUsuńWiesz, nie umiem zaczynać ;/ Ale kto wie, kto wie ^^
UsuńHAHAHAHAHAA bardzo dobrze pamiętam jak Janek wpadł do tej FOSY XDDDDD
OdpowiedzUsuńKto by nie pamiętał, co? Niestety wiesz o tym blogu -,-
UsuńDaniel to synonim od Grzegorz? :D piękny początek xD bardzo ładnie piszesz, nawet nie wiedziałam, że tak umiesz. widocznie po prostu w szkole nauczycielka cię ogranicza.. ;) pozdrawiam, ta uzależniona od kawy.
OdpowiedzUsuńPS. piję półtora łyżeczki, maksymalnie dwie. i wiem co to fosa! :P
Nie, to nie jest żaden synonim -.- tylko ładne imię i wiem swoje ( w sensie, że pijesz z 4 łyżeczek) xDDDDDD
OdpowiedzUsuńMój kuzyn ma na imię Daniel :D hłehłe (tu Zoe jak coś)
OdpowiedzUsuńCZeść Zoe! Czy każdy już musi wiedzieć o tym blogu ??!!! :O
Usuń