czwartek, 28 marca 2013

Rozdział 13




 Powiedziałem ci, że będę tu na zawsze
Powiedziałem, że zawsze będę twoim przyjacielem
Złożyłem przysięgę i wytrwam w niej do końca
Teraz kiedy pada bardziej niż zwykle
Wiedz, że nadal będziemy mieli siebie
Rihanna - Umbrella


 Kolejne tygodnie mijały spokojnie. Moje stosunki z Aleksem odrobinę się polepszyły. Z naciskiem na odrobinę. Oczywiście, jak to już mam w zwyczaju, nie powiedziałam mu, co do niego czuję i teraz standardowo – słuchając Taylor Swift i popijając kawę – przypatruję się jak razem z Amelią spędzają czas. Wczoraj spadł śnieg. Sypało wielkimi płatkami, a ja, siedząc na parapecie z bólem w sercu patrzyłam na Aleksa i Amelię bawiących się niczym przedszkolaki w śniegu. Przyzwyczaiłam się już, że ludzie po jakimś czasie znikają z serca. Dlaczego więc Aleks nie może zniknąć? O ile to by ułatwiło mi życie! O ile mniej bym płakała, o ile więcej się śmiała. No nic, głowa do góry. Będzie dobrze.
Z rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk mojego dzwonka. Zdziwiona podniosłam telefon, który leżał obok mnie i popatrzyłam na wyświetlacz.
-Tak słucham?
-Adusia, cześć! Co tam u ciebie, jak życie, mam nadzieję, że cudownie, pogoda jak marzenie czyż nie? - przywitał mnie wylew słów mojego taty. Oho, coś się szykuje.
-Nie słodź mi tu. Co się stało? - spytałam.
-Spokojnie. Powoli zamieniasz się w swoją matkę.
-Słyszałam! - odezwał się donośny głos mojej rodzicielki.
-No więc kontynuując – ciągnął mój tatku. - Nie damy rady przyjechać do ciebie na święta.
-No to mogę przyjechać do was. 300 kilometrów w tę czy we w tę nie robi różnicy.
-Tylko, że my wyjeżdżamy. Bartka oddajemy babci na przechowanie, a ty... No wiesz, jesteś już dorosła, mogłabyś się zorganizować sama.
-Oj no, dziękuję. Własna rodzina już mnie nawet nie chce? Genialny początek grudnia – mruknęłam. Nie byłam ucieszona myślą samotnego spędzania świąt.
-Dasz radę, wierzę w ciebie.
-A gdzie jedziecie?
-Na Malediwy.
-I mnie ze sobą nie zabieracie?!! Nie no przesada. Od dziecka powtarzam „Jedźmy na Malediwy”, a tu nagle... Grr... Nie lubię was.
-Ada, no nie gniewaj się.
-Muszę kończyć. Do usłyszenia. I pozdrówcie Bartka.
-Cześć.
Odłożyłam telefon. Malediwy? Serio? Moje marzenie od podstawówki! Zawsze chciałam tam pojechać. Jak mogą mi to robić. Nie dość, że będę musiała spędzać rodzinne święta bez rodziny, to jeszcze mam mieć świadomość, że jadą w miejsce, w które zawsze chciałam pojechać, a nigdy nie pojechałam? Właściwie, to mogłabym pojechać do babci razem a Bartkiem, ale nie. To nie wchodzi w grę. Dam sobie sama radę.
Ze smutkiem zdałam sobie sprawę, że wypiłam już całą kawę, więc postanowiłam, że zrobię kolejną. Wlałam wodę do czajnika i cierpliwie czekałam, aż się zagotuje. Już miałam wsypywać moją ulubioną kawę do kubka, gdy zdałam sobie sprawę, że byłaby to już moja trzecia kawa tego dnia. Jak tak dalej pójdzie, to wysiądzie mi serce. Postanowiłam, że zaparzę sobie melisę. Trochę spokoju przyda mi się w życiu. Woda wreszcie się zagotowała, więc wrzuciłam torebkę z herbatą, którą do tej pory trzymałam bezmyślnie w ręce i dodałam cztery łyżeczki cukru. Tak wiem. Po pierwsze cukier to biała śmierć, po drugie melisy i innych „ziółkowych” herbat nie powinno się słodzić. No i co? I tak to nie zmieni świata na lepszy. A życie trzeba trochę osłodzić, nie? Wróciłam na parapet rozmyślając, co by było gdybym powiedziała Alkowi, co do niego czuję. Może nic by się nie zmieniło? Może tylko mi się tak wydaje?
Nie. Koniec rozmyślań. Ada, zacznij żyć.
Spojrzałam przez okno, ale nie dane mi było zobaczyć Alka i Amelii, bo gdzieś sobie poszli. Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. „Mam tylko nadzieję, że to nie oni” pomyślałam.
Podeszłam i otworzyłam drzwi.
-Ada! Cześć! - przywitał mnie zimny podmuch powietrza. Gdy ochłonęłam po spotkaniu z zimnem zobaczyłam Alka stojącego na progu mego mieszkania.
-Cześć, coś taki radosny? - spytałam ze śmiechem.
-Pogoda jest cudowna, mówię ci. A tak tylko sugeruję, że siedząc na parapecie nie ogrzejesz się słońcem – popatrzył na mnie z ukosa.
-A gdzie zgubiłeś Amelię? - zapytałam omijając temat parapetu.
-Poszła do mieszkania, a ja przyszedłem się przywitać – uśmiechnął się.
-Napijesz się czegoś?
-Bardzo chętnie.
Zrobiłam Aleksowi herbatę, posiedzieliśmy jeszcze chwilę, pogadaliśmy o błahych sprawach. Jak przyjaciel z przyjaciółką. I to mi właśnie w nim imponowało. Mimo, że wyczuwał jakieś napięcie, potrafił rozmawiać o tym, że zapowiadają się białe święta... A właśnie. Święta.
-Aleks, powiedz mi, co robisz na święta? - spytałam.
-Praktycznie nic. Wiem, że nie spędzę ich z Amelią, bo ona wyjeżdża do rodziny i za żadne skarby nie chce mnie wziąć do rodzinnego domu, sam nie wiem dlaczego... Wiem też, że nie spędzę ich z Kłosem i Zatorskim. Ewentualnie pozostaje mi wyjazd do Serbii lub spędzanie świąt z Cupkiem.
-Poczekaj, dlaczego nie z Kłosem i Zatorskim? - zdziwiłam się.
-No bo ten pierwszy jedzie z Basią do jego rodziny, a Zatorski...
-A Zatorski co?
-A Zatorski spędza święta z rodziną Marty.
-I ja o niczym nie wiem?! No to pięknie. Swoją drogą, od początku wiedziałam, że coś między nimi jest.
-A ty co robisz na Święta?
-Ja? Zapewne będę siedziała tutaj, jadła kupione w Wigilię pierniki i piła kakao rozmyślając o tym, dlaczego moi rodzice nie chcieli mnie wziąć ze sobą na Malediwy.
-Nie spędzasz z nimi świąt?
-Nie.
-No to niezbyt ciekawie. Ale wiesz co...
-Co?
-Nie, to głupie.
-Aleks mów!
-No dobra, już dobra. Może byśmy spędzili razem te święta? Wiesz, ty nic nie masz w planach, ja też. Przygarniemy jeszcze Cupka... Będzie fajnie.
-Jasne! Świetny pomysł!
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, po czym Aleks powiedział, że trzeba zapytać o zgodę jeszcze naszego kolegę, więc on już chyba pójdzie, żeby z nim to obgadać.
Przytulił mnie na pożegnanie i powiedział, że jak się czegoś dowie, to do mnie zadzwoni. Nagle coś sobie przypomniał.
-Ada, a jeśli chodzi o naszą niedawną rozmowę, to...
-Aleks, zapomnij. Było minęło, tak?
-Chcę tylko, żebyś wiedziała, że mimo że do tej pory nie rozgryzłem o co tu chodzi, zawsze możesz szukać u mnie wsparcia. Pamiętaj, cokolwiek by się działo, przychodź, dzwoń, pisz, wysyłaj listy w butelce albo nawet gołębia pocztowego. Zawsze będę przy tobie, rozumiesz?
-Tak, rozumiem.
Aleks podszedł do mnie i przytulił mnie raz jeszcze. Tym razem dłużej, tak, jakby to miało coś znaczyć. Oboje jednak wiedzieliśmy, że to nic nie znaczyło. A może jednak nie wiedzieliśmy? 



Długo wyczekiwany przez Zoe rozdział - nadszedł.
Proszę bardzo. Nie jestem zadowolona z niego, bo
był on pisany na szybko. 
Rozdział z dedykacją właśnie dla Zoe, mojej czytelniczki,
która się nie ujawnia zbytnio w komentarzach, ale
maltretuje mnie "Kiedy nowy rozdział" "Dlaczego nie dodałaś nowego rozdziału" itp
Niebawem przeniesiemy się do Świąt spędzanych w nielicznym gronie - Ada, Aleks i Cupko. Może to wydawać się nudne, ale mam nadzieję, że się spodoba.
Ps. Życzę wszystkim czytelnikom moich wypocin, zdrowych, szczęśliwych Świąt Wielkiej Nocy oraz mokrego (lub śniegowego) dyngusa.
Pozdrowienia dla wszystkich.
 

piątek, 22 marca 2013

Rozdział 12

Wpadam w coś, czego się boję
To wszystko przez niego i sam nie mogę w to uwierzyć
Zachowuje się jak mała dziewczynka, to niesprawiedliwe
Kiedy ta bajka stanie się łatwiejsza
Kiedy te wątpliwości znikną z mojej głowy
Proszę, niech mi ktoś pomoże. 
Sunrise Avenue - Somebody help me

 

Mamy już listopad. Piękna, polska jesień minęła i nastał czas pogody „nieokreślonej”. Ni to jesień ni to zima. Szczerze mówiąc nienawidzę tego miesiąca. Nie dość, że jest szaro-bury to zwiastuje zimno. Kiedyś kochałam zimę – jazdę na nartach, zjeżdżanie na sankach z górki i ogólnie rzucanie się śnieżkami. Ale kiedy to było! Teraz moją ulubioną porą roku jest lato.
Ubrałam się i wyszłam z domu. Było około jedenastej, ale prawie nikogo nie było na dworze. To są właśnie uroki listopada. Naszego polskiego listopada. Chociaż było kilka osób, które biegały czułam się dosyć osamotniona. No tak to już jest, kiedy się idzie samemu po wielkiej alejce, drocząc się z własnymi myślami, pytając dlaczego ja? I tego typu rzeczy.
Usiadłam na ławce. Kurde, o co mi tym razem chodzi? Zachowuję się jak mała dziewczynka. Wyolbrzymiam moje problemy, jakby były największe na świecie. Niektórzy naprawdę mają poważne kłopoty, a nie to co ja. Co jest moim problemem? To, że zakochałam się w chłopaku, który ma dziewczynę, a na dodatek jest moim najlepszym przyjacielem? To, że jakieś kilka miesięcy temu dowiedziałam się o Danielu i Gabrieli? I to są moje problemy?! Jest wiele dziewczyn takich jak ja. Średnio dwie na cztery dziewczyny zakochują się w swoim najlepszym przyjacielu... A jeśli chodzi o mojego byłego narzeczonego, to zakończyłam ten rozdział. Raz na zawsze. Na wieki wieków, Amen.
-Cześć! - usłyszałam.
-Hej – odpowiedziałam. Unikałam Aleksa od czasu, gdy zobaczyłam go z Amelią. Nie wiem dlaczego. Chyba bałam się spojrzeć w jego piękne oczy i się uśmiechnąć mówiąc : „Tak, u mnie wszystko super, a u Ciebie?”. Jestem zbyt bojaźliwą osobą. Coś muszę ze sobą zrobić. Tak być przecież nie może. Nie mogę uciekać od Aleksa. Bądź co bądź to mój przyjaciel. - Co tam?
-Coś mi się zdaję, że mnie unikasz.
-Ja? Coś ty! - skłamałam. Ostatnimi czasy dużo kłamię. Ale robię to dla innych. Przecież nie dla siebie, prawda? - Wydaje ci się.
-Może tak, może nie. Ostatnio wszyscy stwierdziliśmy, że jak mamy się gdzieś spotkać, to ty „musisz się uczyć” albo „dzwonić do rodziny” - mówił robiąc cudzysłowie w powietrzu. - Coś się dzieje?
-Wszyscy czyli kto? - zignorowałam jego pytanie.
-Wszyscy : Ja, Cupko, Zator, Marta, Basia, Amelia... - zabolało mnie gdy mówił Amelia. Czyli ona teraz chodzi na nasze spotkania? Mogłam się tego domyślić. Przecież to jego dziewczyna.
-Mylicie się – wstałam z ławki i ruszyłam w stronę domu.
-Ada, poczekaj! O co ci chodzi? Nie cieszysz się, że jestem z Amelią?
-Aleks, cieszę się. Cieszę się, bo jesteś moim przyjacielem i wiem, że jesteś z nią szczęśliwy i w ogóle. Odczepcie się wszyscy ode mnie. Nic mi nie jest. Nie mam po prostu humoru, tak?
-Dobrze, spokojnie – pogładził mnie po ramieniu widząc moje zdenerwowanie.
-Jakie spokojnie? - wyrwałam się z jego dłoni i pobiegłam do mieszkania. Co się ze mną dzieje? Zachowuję się jak histeryczka. Czyli jak typowa kobieta.
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Podeszłam i otworzyłam je.
-Nie skończyliśmy rozmowy, a ja jeszcze nie dostałem odpowiedzi na moje pytanie – zobaczyłam dwumetrową postać. - Mogę wejść?
-Jak musisz to wchodź – rzekłam oschle. Co mi się stało? To mój przyjaciel. Powinnam zwracać się do niego bardziej przyjacielsko, a zachowuję się gorzej niż wróg. Co też ta „miłość” robi z człowiekiem?!
Usiadłam na sofie i popatrzyłam się w dal. Aleks usiadł koło mnie.
-Ada, mi możesz powiedzieć o co chodzi. Wiesz, że cię wysłucham – zaczął mnie przekonywać. No coś mi się wydaję, że Aleksie, byłbyś ostatnią osobą, której bym powiedziała o co chodzi.
-Nic się nie stało.
-Jak to nic? Ada, unikasz mnie, zresztą nie tylko mnie, całą drużynę. Wszyscy się o ciebie martwimy – powiedział. - Ada, popatrz się na mnie.
Ta, jasne, oczywiście. „Wszyscy się o mnie martwią”. Dobry żart. Kiedy się o mnie martwią? Podczas pizzy, żartów i podrywów? Powtórzę się. Dobry żart.
Wiem, że nie powinnam tak myśleć o moich przyjaciołach, ale przepraszam – jestem zbyt zdekoncentrowana.
-Ada, popatrz się na mnie – powtórzył. Chcąc nie chcąc znalazłam w sobie pokłady odwagi i podniosłam głowę w jego stronę.
-Co?
-Co się stało?
-Ile razy mam ci mówić, że nic się nie stało? Nie dociera to do ciebie?
-Nie.
-To może czas, by zaczęło. Z resztą, co się mną przejmujesz? Nie jesteś umówiony teraz z Amelią? Na pewno jesteś. Idź szybko, bo jak się spóźnisz, to może JESZCZE RAZ z tobą zerwie – oho, obudziła się wredna Ada. Teraz będzie już tylko gorzej. Zawsze jest tylko gorzej.
-Ada, czy ty nie jesteś przypadkiem zazdrosna?
-Niby o co? O to, że jesteś z dziewczyną, która cię zraniła? Nie. Jestem po prostu zdziwiona, że jesteś na tyle głupi, by myśleć, że będzie dobrze – wydusiłam z siebie na jednym oddechu.
Mówiłam, że teraz będzie tylko gorzej?
-Rozumiem, że jesteś w dalszym ciągu zdruzgotana po stracie Daniela, ale wyluzuj dziewczyno trochę – zaczął się chyba odrobinkę denerwować.
-Nie jestem zdruzgotana po stracie Daniela.
-Jesteś.
-Nie!!
-To dlaczego tak się zachowujesz?
-Aleks, mam prośbę. Nie potraktuj jej źle.
-Spoko.
-Wyjdź proszę z tego mieszkania.
-Teraz? W trakcie rozmowy?
-Tak. Do widzenia – wskazałam na drzwi.
-Jak chcesz. Ale ta rozmowa się jeszcze nie skończyła – powiedziała wychodząc.
-A i jeszcze jedno – wrócił po chwili. - Nie wiem, co się z tobą stało, ale rozwiąż ten problem, z którym się borykasz i bądź normalna. Brakuje mi dawnej Ady, wiesz?
Zatrzasnął drzwi za sobą.
-Mi też – szepnęłam. Czy muszę wszystko psuć? Wszystko jest moją winą. Wstałam z kanapy i podbiegłam do wyjścia.
-Aleks! - zawołałam. W odpowiedzi usłyszałam trzaśnięcie drzwiami na samym dole. Niewiele myśląc, wybiegłam z mieszkania, nawet nie zamykając go. Biegłam przed siebie zastanawiając się, gdzie Aleks mógł pójść. Nagle zobaczyłam go, gdy wchodził do sklepu. - Aleks!
Najwidoczniej mnie nie usłyszał. Podeszłam do niego i postukałam go w ramię. Momentalnie się odwrócił.
-Aleks, przepraszam. Jestem po prostu zbyt zmęczona. Całymi nocami nie śpię, sama.... Sama nie wiem dlaczego. Czasem człowiek tak w życiu ma, że jedyne o czym myśli w nocy to tekst mega dołującej piosenki. Ja właśnie coś takiego przechodzę. Przepraszam za to, co powiedziałam. Nie jesteś głupi ani nic z tych rzeczy. Ja po prostu, ja po prostu nie mogę wyobrazić sobie tego, że gdy ona cię zraniła ty jeszcze z nią jesteś. Jeżeli jesteście ze sobą szczęśliwi, ja nie mam prawa się tak bezczelnie wtryniać do waszego życia. Przepraszam – powiedziałam jąkając się przy każdym zdaniu. Aleks w milczeniu mnie słuchał nic nie mówiąc. - Naprawdę przepraszam.
-Nic się nie stało. Ada, powiesz mi o co chodzi? Dlaczego tak się zachowujesz? Mam wrażenie, że obraziłaś się na mnie, ale nie mam pojęcia za co. Gdybyś mi powiedziała, byłoby mi o wiele łatwiej.
-Aleks ja...
-Jak nie chcesz mówić to nie mów.
-Aleks, ja chcę ci powiedzieć, ale... Jest mi trudno to powiedzieć.
-Możesz mi zaufać. Wiesz, że nikomu nic nie wygadam.
-Ale tu nie chodzi o żaden sekret.
-No to o co?!
-Aleks ja... Aleks ja cię...


Witam wszystkich!
Komentarze  zostawiam wam, z resztą, sama nie wiem
co mogłabym tu napisać. Następny rozdział w środę.
Pozdrawiam

wtorek, 19 marca 2013

Rozdział 11


Wróciłam do domu. Rzuciłam torbę na łózko i położyłam się obok niej. Wtuliłam się w poduszkę, która zawsze służyła mi jako „ramię” do wypłakania się. Dlaczego nie mogę się uspokoić? Powinnam się cieszyć, że Aleks pogodził się z Amelią. No, ale... To jest takie nielogiczne. Ona go zraniła! Nie powinni być już razem. A może mi się tylko tak wydaje? Może wszechświat chce, żeby byli razem?
W takim układzie wszechświat idzie na dno.
Nie rozumiem tego.
Cierpisz = nie kochaj.
Proste.
Po chwili moja poduszka była już cała mokra. Wstałam po chusteczkę. Ada, uspokój się. To tylko twój przyjaciel. Niech sobie robi co chce. W końcu to jego życie. Nie możesz układać tego scenariusza.
-Ale jak bardzo bym chciała – mruknęłam bijąc się z własnymi myślami. Po chwili jednak dodałam.- Spokojnie, Ada, spokojnie. Zastanów się co ty w ogóle wygadujesz?
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. No pięknie, jeszcze brakowało tego, żeby ktoś mnie zobaczył w takim stanie. Chcąc nie chcąc otworzyłam drzwi. Zobaczyłam Martę.
-Cześć – przywitała się. - Coś się stało?
-Nie, po prostu oglądałam ckliwy film – skłamałam. Przecież nie przyznam się, że płaczę z powodu Aleksa, prawda? Wyszłabym na kompletną idiotkę. Jeszcze kilka miesięcy temu płakałam za Danielem, a teraz już za Alkiem? Odbija mi czy co? Normalny człowiek na moim miejscu żył by dalej, ale nie znajdował sobie już kogoś nowego. Jestem naprawdę chora. Muszę się wybrać do psychologa. Tym razem już na serio.
-Oglądałaś ckliwy film? - spytała Marta z niedowierzaniem.
-Tak, a co?
-Coś mi się to nie widzi.
-Oj, nie ważne. Coś się stało, że przyszłaś czy po prostu chciałaś pogadać?
-Właściwie to mam małą prośbę. Pożyczyłabyś mi album ze zdjęciami? Muszę zrobić skany niektórych zdjęć.
-Jasne, poczekaj chwilę – poszłam do pokoju ucieszona tym, że Marta nie ciągnie tematu o „ckliwym filmie”. Po sekundzie wróciłam z wielkim albumem podpisanym „zdjęcia 2000-2003”. - Proszę bardzo.
-Dziękuję. Oddam ci później, dobrze?
-Spokojnie, nie musisz się spieszyć.
-Dzięki – pożegnałyśmy się po czym Marta wyszła, a ja zaczęłam zastanawiać się nad swoim życiem.
Moje życie. Hm. Moje życie było bajką – byłam księżniczką, poznałam swojego księcia, zamieszkałam we własnym pałacu. Miałam wiernego lokaja – mojego kota [*] i wielką salę balową. Nagle.. obudziłam się ze snu i zobaczyłam, że nie jestem księżniczką lecz studentką, nie mam żądnego księcia, ledwo co starcza mi na spłatę mieszkania, mój kot niedawno zdechł, a mój salon nie jest salą balową tylko nieogarniętym, małym pokoikiem.
Westchnęłam.
Otworzyłam księgę swego życia na stronie numer Aleks. Co mi się stało? Zmieniłam się, choć może nikt tego nie zauważył. Oprócz mnie, oczywiście. Z wierzchu jestem dalej tą samą Adą, blondynką o niebieskich oczach i dziwnym poczuciu humoru. Dalej ubieram się tak jak się ubierałam i nie zmieniłam gustu muzycznego od czasów podstawówki. No jednak nie wszystko się zmienia w życiu. A co jest z moim środkiem? Powinnam się cieszyć, powinnam się pogodzić, powinnam... Dużo rzeczy powinnam zrobić. Za dużo. Ale pewnie ich nigdy nie zrobię. Wpadałam po uszy, a nawet głębiej. Nie wiem czy to dobrze, czy źle. Z jednej strony zapomniałam przy tym o Danielu. Z drugiej jednak wiem, że to nie jest właściwe. Czasem jednak należy robić w życiu rzeczy niewłaściwe. Dzięki temu nasze życie jest barwne jak liście jesienią. Szkoda tylko, że one tracą swój kolor po pewnym czasie.
Nie chcę prawić sobie samej mądrości życiowych, choć może i powinnam, ale nie czuję takiej potrzeby. Jedyne czego chcę, to dowiedzieć się, czemu Aleks jest z Amelią. Przecież to nie jest logiczne.
-Super, Ada, zaczynasz się powtarzać. Zacznij myśleć o czymś innym. Zacznij się uczyć czy coś w tym stylu. No już, biegnij do książek – powiedziałam. Chwilunia. Ja cały czas mówię do siebie!

W każdej bajce, zanim księżniczka odjedzie na białym rumaku ze swym księciem, musi wiele przejść. Ja nie przechodzę zbyt wiele, więc wygląda na to, że nie dane jest mi być księżniczką. 


Cześć!
Krótki, bardzo krótki, bo na stronę, ale 
wybaczcie. Całkowity brak weny. 
Pewne osoby wiedzą, jak planowałam to opowiadanie zakończyć, 
w ogóle, co z nim zrobić. Dziewczyny, przepraszam,
wywróciłam wszystko do góry nogami. Nie chcę ,by ktokolwiek wiedział
co będzie się działo.  ;)
Na razie pozdrawiam i zapowiadam nowy rozdział na środę za tydzień.
Pozdrawiam 

wtorek, 12 marca 2013

Rozdział 10


Godzina dwudziesta. Basia z Kłosem, Martę gdzieś wywiało, Aleks poszedł z Cupkiem nie wiadomo gdzie. Kurde. A ja? Co ja mam robić? Siedzieć i wypijać dwulitrową Colę, którą Aleks w końcu kupił? Oglądać telewizję? Siedzieć znów na komputerze i przeglądać „słit focie” koleżanek? Moje życie towarzyskie mnie dobija. Ta, raczej brak życia towarzyskiego. Uśmiechnęłam się. Może to i dobrze, że jestem sama? Może poukładam sobie wszystko w głowie? Poprzypominam stare, dobre czasy?
Wiem! Uporządkuję wszystkie rzeczy Daniela.
Pozbędę się wszystkich jego staroci i zapomnę. Oj kurczę, gdyby to było takie łatwe. Głowa mi pęka, jak myślę o tym debilu.
Wstałam i weszłam do kuchni. Połknęłam trzy tabletki Apapu, bo podobno nie uzależnia, i popiłam je wodą. Włączyłam radio RMF-FM i zabrałam się do sprzątania. Akurat leciała piosenka Sunrise Avenue - Hollywood Hills i oczywiście, zdzierając sobie gardło i niszcząc słuch sąsiadom, zaczęłam ją śpiewać. Sprzątając znalazłam jeszcze kilka listów od Gabrieli i spisałam adres z Vancouver. Może kiedyś mi się przyda? 
Chciałabym poznać Gabrielę. Współczuję jej, że wybrała sobie akurat takiego dupka na męża. Ale no cóż. Jak jest się młodym, to każdy chłopak wydaje się kandydatem na męża. Pewnie i tak było w tym przypadku. Z resztą po co ja to roztrząsam? Było – minęło. C'est la vie! Trzeba żyć dalej.
W końcu posprzątałam rzeczy Daniela i włożyłam je do wielkiego pudła, które postawiłam w szafie, w jego pokoju. Może kiedyś tu po nie przyjedzie? Szczerze mówiąc wolałabym nie. Wystarczy, że mam go już dość w myślach, co dopiero w świecie realnym. Spojrzałam na zegarek. Ósma czterdzieści. Nawet szybko się uwinęłam. Zaparzyłam sobie kawę i włączyłam tvn24. Ciekawe co się dzieje na świecie.
Po godzinie słuchania o obchodach trzeciej rocznicy śmierci prezydenta w Smoleńsku, zabójstwie w Filharmonii Dolnośląskiej i o innych zabójstwach, postanowiłam wyłączyć telewizor. Za dużo przemocy i brutalności emanowało w ostatnich zdarzeniach. Czemu nie mogą choć raz puścić tam jakiejś dobrej informacji? Jakiejś zabawnej, głupiej sytuacji? Nie, po co? Lepiej zdołować ludzi stanem wojny w Korei. Kurde. A ja myślę, że to ja mam problemy. Przełączyłam na inny kanał. Tym razem sportowy. Właśnie nadawali jakiś program siatkarski. Spoko, nie mam nic do siatki, nawet nauczyłam się w nią grać. Zaczęłam oglądać. Mówili coś o reprezentacji, o klubach, ale, jak zwykle, nie było to nic ciekawego. Wyłączyłam telewizor i przypomniałam sobie, że niedawno wypożyczyłam książkę. „Więzień nieba” Carolsa Riuza Zafóna. Zaczęłam ją czytać.
Nie wiem, czy Martin zaakceptował propozycję pana naczelnika, czy też ją odrzucił, ale zmuszony jestem myśleć, że na nią przystał, bo jeszcze żyje i wszystko wskazuje na to, że to nasz prywatny Bóg nadal jest zainteresowany tym, żeby to się nie zmieniło.” Tak, na tej stronie skończyłam ostatnim razem.
Zatopiłam się w słowach autora i nie wiem, kiedy zasnęłam.

Obudziłam się następnego dnia w tej samej pozycji, w której zasnęłam. Odłożyłam książkę i zaparzyłam kawę. Zawołałam Basię i Martę. Może dotrzymają mi towarzystwa? Spojrzałam na telefon. Szesnasty października, godzina dwunasta piętnaście. Chwila. Dwunasta piętnaście? Już tak późno? No nie! Jak mogę być takim śpiochem? Matko z córką, westchnęłam po czym wypiłam kawę i zjadłam śniadanie.
Postanowiłam się przejść. Nie będę siedziała w domu cały dzień. Basia jeszcze nie wróciła, Marta podobnie, Aleksa nie widziałam tak samo wszystkich innych. Gdzie ich wywiało? Jak zawsze – ja zostaję sama, podczas gdy oni dobrze się bawią. Westchnęłam i pokiwałam głową. Tak to już jest, Ada, tak to już jest.
Po kwadransie byłam już gotowa na spacer. Ubrałam adidasy i wybiegłam z domu. Gdy zbiegłam już na dół, przypomniałam sobie, że nie zamknęłam drzwi. No, brawo! 
Ada, co ci się stało? Co się z tobą dzieje? Dziewczyno, weź się ogarnij. 
Wróciłam na górę i zamknęłam drzwi. Tym razem zjechałam windą.
Wolnym krokiem szłam główną alejką. Było naprawdę pięknie. Słońce świeciło, kolorowe liście spadały. Czułam się jak na tęczy. Wszystko było kolorowe i wesołe. Wbrew swoim myślom na temat Daniela i tego, gdzie się podziewają moi znajomi, uśmiechnęłam się. Wyjęłam słuchawki i włożyłam je do uszu. Puściłam sobie jedną z moich ulubionych piosenek  i usiadłam na najbardziej nasłonecznionej ławce. Rozkoszowałam się promieniami oraz utworem w moich uszach, kiedy poczułam, że ktoś mnie walnął w ramię. Momentalnie się ocknęłam i zdjęłam słuchawki z uszu.
-Cześć – przywitał się Cupko.
-Cześć. Nawet nie wiesz, jak mnie przestraszyłeś.
-Przepraszam – uśmiechnął się.
-Nie ma sprawy. Co tu robisz?
-Przyszedłem tu a Alkiem, a teraz nie wiem gdzie jest.
-A właśnie, miałam się zapytać. Gdzie wczoraj byliście? Nikogo nie było.
-Basia była z Kłosem.
-No, to akurat wiem.
-Ja z Alkiem u niego, a Marta i Zatorski byli z nami.
-A gdzie moje zaproszenie?
-No, nie ma – wyszczerzył się.
-Cupko, powiedz, o co chodzi? Prawie umarłam ze strachu!
-O nic nie chodzi. Spokojnie.
-Wiesz, że jak mówisz „spokojnie” to tylko bardziej mnie denerwujesz, prawda? - spytałam z uśmiechem na twarzy.
-Wiem. Ale to nie szkodzi. Może poszukamy Alka? Szczerze mówiąc boję się o niego. Wczoraj wydawał się jakiś taki markotny.
-Czemu?
-Nie wiem. Nie chciał powiedzieć. Coś mi tu nie pasuje.
-Chodź idziemy – zarządziłam i podniosłam się z ławki. Coś strzyknęło mi w krzyżu, ale uśmiechnęłam się i poszliśmy z Cupkiem na zwiady.
Po półgodzinnym szukaniu Alka stwierdziliśmy, że musimy coś zjeść. Weszliśmy więc do sklepu i kupiliśmy sobie po batonie.
-Nie ma to jak pożywny obiad – zaśmiałam się.
-No a jak! - powiedział Cupko cały w czekoladzie. Uśmiechnęłam się.
Usiedliśmy na ławce i zaczęliśmy rozmawiać. Spędziliśmy tam może kwadrans, dwa, po czym poszliśmy raz jeszcze szukać naszego zaginionego.
Nie można tego nazwać szukaniem. Chyba. Szliśmy i zamiast się rozglądać i wołać : „Aleks, gdzie jesteś?” śmialiśmy się z naszych dowcipów. W końcu postanowiłam to zakończyć.
-Słuchaj. W takim tempie to znajdziemy go, jak już naukowcy odkryją sposób, żeby mieszkać na Marsie. Weźmy się do roboty. Ja pójdę tędy – wskazałam drogę prowadzącą w lewą stronę. - A ty tamtędy. Tak może go znajdziemy.
-W porządku. Spotkajmy się tu za pół godziny. Jeśli go w tym czasie nie znajdziemy, to znaczy, że zaginął, a my wrócimy do domu i zjemy sobie obiad, bo szczerze mówiąc, jestem głodny jak wilk.
-Wow, Cupko, widzę, że bardzo się przejmujesz najlepszym przyjacielem – zażartowałam.
-Wiesz, znam go na tyle dobrze, że wiem, że prędzej,czy później powróci do domu – uśmiechnął się.
Odwzajemniłam uśmiech.
-Do zobaczenia.
Pożegnaliśmy się i poszliśmy każdy w swoją stronę.
Po co szukam dorosłego dzieciaka? Gdyby chciał, to by już dawno wrócił do domu. Ale nie, po co? Lepiej, żebym go szukała po parku, zamiast uczyć się. Z resztą, kogo ja oszukuję? I tak bym się nie uczyła. 
Nagle zobaczyłam Alka, obróconego tyłem do mnie. Już chciałam zawołać go, gdy zobaczyłam, kto za nim stoi. Amelia? Ja nie wierzę, no! Czy ta dziewczyna nie może mu dać spokoju? W tej chwili wmurowało mnie w ziemię i mimo że chciałam uciec, moje nogi zrobiły się nagle jakieś takie ciężkie. Amelia wbiła się w usta Aleksa. Nie widać było, żeby oponował. 
Przełknęłam ślinę nerwowo. oby mnie tylko nie zauważyli. 
Poczułam łzę spływającą po moim policzku.
Ada, spokojnie. Weź głęboki wdech i idź stąd. 
Kurde, nie mogę.
Ada, opanuj się. To tylko twój przyjaciel. Tylko i wyłącznie przyjaciel.

Czasem mamy siły na tyle dużo, że czujemy, że możemy przenosić Himalaje. Częściej jednak nie czujemy się na tyle silni, żeby uporać się z własnymi myślami. 

Hej!
Wymuszony, bo wymuszony, ale jest.
Obiecuję, z ręką na sercu, że następne już takie nie będą. Przysięgam!
A i jeszcze jedna sprawa. 
Rozdział 11 pojawi się NAJWCZEŚNIEJ w czwartek
Przepraszam, ale nie mam czasu, żeby  go napisać.
Pozdrowienia
Just me 

niedziela, 10 marca 2013

Rozdział 9



~Basia~

Jest już październik, a ja za rok kończę studia. Jak ten czas szybko leci! Jeszcze niedawno użerałam się z ludźmi w moim rodzinnym miasteczku, a tu bum, jestem w Łodzi. Popatrzyłam na stare zdjęcie klasowe, z podajże, piątej klasy. Uśmiechnęłam się. Jak dawno to było! Nikt nie wyszedł dobrze na tym zdjęciu. Nawet wychowawczyni. Zaczęłam się śmiać. Przypominałam sobie wszystkie twarze i osoby, które je nosiły oraz ich zachowania. Ile rzeczy się zmieniło!Nie umiem powiedzieć czy na dobre, czy na gorsze. Na pewno wiele rzeczy w moim życiu nabrało innych, bardziej kolorowych barw. Kiedyś myślałam, że moje życie nie jest nic warte. Na szczęście spotkałam kilka osób, które zmieniły odrobinę mój tok rozumowania. Utrzymuję nawet dobry kontakt z mamą, a moja siostra mieszka niedaleko mnie. Powiedzmy, że kilka przecznic dalej.
Usiadłam do komputera, którego nie odwiedzałam przez kilka dni i otworzyłam plik tekstowy. Przewinęłam na sto piętnastą stronę i przeczytałam ostatnie kilka zdań. Od dziecka pisałam tą książkę, mając cichą nadzieję, że kiedyś ją wydam i będę zarabiać miliony. Tylko, że plan był taki, że miałam ją skończyć jako trzynastolatka, zarobić miliony na tym „bestsellerze” i wyjechać z domu jak najszybciej się da. No cóż, nie mam już trzynastu lat, tylko niecałe dwadzieścia cztery, a moja książka nie jest bestsellerem, bo jeszcze jej nie skończyłam. No, ale chociaż wyjechałam z rodzinnego miasta. Westchnęłam i wzięłam się do pisania. Moja klawiatura kiedyś się ze mną wykończy. Podobnie jak ja ze swoim życiem. Napisałam już około dwóch stron, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Pewnie Marta lub Ada. „OTWARTE!” krzyknęłam. Ale dzwonek nie przestawał dzwonić. Nie chciałam odchodzić od mojego małego notebooka, bo właśnie dopadła mnie wena i za Chiny ludowe nie chciałam jej utracić. Dzwonek dzwonił nieubłaganie. Postanowiłam w końcu otworzyć. Mało brakowało, a ze złości bym rozwaliła biurko, przy którym siedziałam, tym samym zrzucając mój skarb, moje sto siedemnaście stron przyszłego bestsellera, moje małe dziecko.
Otworzyłam drzwi i przed moimi oczami ukazał się Karol.
Ktoś, kogo się nazywa przyjacielem, a kogo się za takiego nie uważa. To takie dziwne uczucie. Sama nie wiem. Pierwszy raz coś takiego czuję. Niby przyjaciel, niby najlepszy, a jednak ktoś więcej. To coś takiego, co się czuję do najlepszej przyjaciółki. Niby przyjaciółka, a jednak siostra. Karol raczej moją siostrą nie jest. Więc kim? Od kilku nocy nie mogę przez to spać. Od najmłodszych lat nocami rozmyślałam nad powstaniem wszechświata, nad sensem życia (a raczej jego brakiem) i nad wszystkim co mnie w danej chwili nurtowało. Teraz czynię mniej więcej to samo. Z jednym małym wyjątkiem. Kiedyś wszechświatem były dla mnie planety, gwiazdy. Teraz moim wszechświatem jest Karol. Nie mogę znieść myśli, że pewnego dnia obudzę się z myślą, że nigdy go już nie spotkam. Nie chcę o tym nawet myśleć! Ale przecież mu o tym nie powiem. Już kiedyś powiedziałam dwa słowa za dużo i straciłam przyjaciela. Tym razem nie zniosłabym tego. Karol jest jedynym chłopakiem na tej planecie, który czasem przychodzi do mnie o dwudziestej drugiej, mimo że na rano ma trening, i wysłuchuje moich monologów na temat życia. Nic nie musi wtedy mówić. Te chwile są same w sobie magiczne. Nie potrzebują one jego ciepłego, pełnego zrozumienia głosu. W przeciwieństwie do mnie.
-Cześć – powiedziałam. - Wchodź.
-Dzięki – Karol wszedł do mojego mieszkania. Był wyraźnie stremowany.
-Napijesz się czegoś?
-Nie, dziękuję. Możemy porozmawiać?
-Oczywiście. Coś się stało?
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy stole w kuchni. A między nami była jakaś niewytłumaczalna siła. Mój mózg, a raczej to, co z niego zostało po nocnych rozmyślaniach, zaczął wirować. W brzuchu mnie skręcało, a moje nogi drżały. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy, a dzielące nas pół metra wydawało się odległością między jednym milimetrem a trzema takimi. Karol złapał moje ręce, które zdawały się być cieplejsze niż asfalt w Egipcie. Położył je na środku stołu i przykrył swoimi. Czułam przechodzące po mnie ciarki. Jego oczy zdawały się mówić wszystko, lecz ja wolałam to usłyszeć.
-Basia? - jego głos przerwał tą ciszę, która mówiła tak wiele, a jednak szeptała niezrozumiale.
-Słucham? - ledwie wydusiłam z siebie to dwusylabowe słowo. Moje serce zaczęło bić ponad tysiąc razy na minutę. Mój brzuch zaczął mi płatać figle i zamiast się opanować skręcał się na lewo i prawo. Mój mózg odpadał mi przy każdym jego słowie. Moje płuca przestały filtrować powietrze, które zatrzymało się gdzieś w przełyku. Moje palce, szczelnie skryte pod jego wielkimi dłońmi, zaczęły drżeć. Moje oczy zatapiały się w głębinach jego szarych tęczówek. Zaczęłam tracić czucie w nogach. Czułam się jakby moje krzesło było całe w kolcach.
-Kocham cię – teraz na mojej twarzy malował się uśmiech. Krzesło powoli stawało się wygodniejsze, serce nabierało normalnego tempa, czucie zaczynało wracać, a mój mózg powoli wracał do swoich pierwotnych rozmiarów. Poczułam, że znów oddycham.
-Ja ciebie też – teraz oboje się już uśmiechaliśmy. Chciałabym, żeby ta chwila trwała wiecznie. Jego szare oczy zdawały się błyskać jak spadające gwiazdy. On jest moją spadającą gwiazdą. Moją jedyną spadającą gwiazdą na tym świecie. Poprawka. On jest moją drogą mleczną, wszechświatem, wszystkim. Odległość między nami zmniejszała się znacznie. Z półmetrowej przepaści zrobiła się kilkumilimetrowa dróżka. Dotknęliśmy się czołami, a pode mną uginały się nogi. Robiłam się coraz bardziej miękka, kiedy poczułam jego usta na swoich. Dobra energia płynąca z jego pocałunku przenosiła się stopniowo na mnie, a ja sama nie mogłam przestać się uśmiechać. Trwaliśmy w pocałunku jeszcze przez kilkanaście sekund, kiedy Karol na chwilę odchylił głowę i znów stuknęliśmy się czołami.
-Obiecaj, że będziesz tylko moja – uśmiechnął się.
-Obiecuję – odwzajemniłam uśmiech. Raz jeszcze poczułam smak jego ust. Ta chwila należała tylko do nas, a mi momentalnie zaczęła świdrować po głowie piosenka Lady Pank – Zawsze tam gdzie Ty.
Tam gdzie ty Karolu. Zawsze tam będę.


~Karol~

Gdy wyszedłem od Ady chciałem zajrzeć do Basi, aby upewnić się czy wszystko u niej w porządku. Często przychodziłem do niej wieczorami i rozmawiałem z nią. Praktycznie nie rozmawiałem. Słuchałem tego, co miała w danej chwili do powiedzenia. Zaczynając od wczorajszego wydania „Pytanie na śniadanie”, kończąc na tematach o rodzinie, przyjaźni, przeszłości. Wiele się o niej wtedy dowiedziałem. Dobrych i złych rzeczy. Opowiadała mi o wszystkim i o wszystkich ludziach, których spotkała na swojej drodze. Z tego co mówiła, można było wywnioskować, że jej życie było bardzo barwne.
Poszedłem spać. Ale nie zasnąłem. Myślałem o tym, że chciałbym jej w końcu powiedzieć, że ją kocham. Tak, kocham. Myślałem na ten temat przez kilkanaście dni i doszedłem do tego wniosku. Kocham ją! Tylko jak jej to powiedzieć?...
Rano obudziłem się z myślą, że dziś albo nigdy. Przez cały dzień byłem bardzo zdenerwowany, ale nadszedł ten pamiętny moment. Dzisiaj (to jest piętnastego października) o godzinie siedemnastej czterdzieści trzy. Zadzwoniłem do drzwi. Przez kilka minut nie odpowiadała. Zrezygnowany chciałem odejść lecz w tej chwili ona otworzyła. Była jak zwykle piękna, mimo że nie do końca ogarnięta. Miała rozczochrane włosy i była ubrana w słodką, niebieską piżamkę. Jej małe źrenice ze zdziwienia jeszcze bardziej się pomniejszyły, a na jej policzkach spostrzegłem malutki rumieniec.
-Cześć – powiedziała swoim pięknym, karmelowym głosem. - Wejdź.
-Dzięki – tylko tyle z siebie wydusiłem. No, brawo Karol, jak tak dalej pójdzie, to jej nie powiesz. Westchnąłem niezauważalnie. Wziąłem głęboki oddech. No. Lasso w dłoń i na koń, człowieku.
Po chwili Basia spytała, czy chcę się czegoś napić. Odmówiłem i zapytałem, czy moglibyśmy porozmawiać. Zgodziła się.
Szczerze? Mógłbym patrzeć godzinami w jej małe źrenice. Dla mnie były one słodkie. Nie wiem czemu cały czas mówiła, jakie to one są beznadziejne.
-Kocham cię – powiedziałem. Widziałem, że się uśmiechnęła, a na jej twarzy pojawiły się piękne, czerwone rumieńce.
-Ja ciebie też – odpowiedziała. Tak! Tak! Tak! To co się działo w środku mnie było niewytłumaczalne. Takiej radości nie zaznałem od... nigdy? Czułem się jak szczeniaczek, którego mały chłopiec zabrał ze schroniska. Przysięgam, z ręką na sercu, że gdybym miał ogon, wachlowałbym nim całe mieszkanie ze szczęścia.

~Aleks~

Karol wparował do mojego mieszkania szybciej niż Struś Pędziwiatr. (Czy jak mu tam było)
-Stary, co się stało? - spytałem zdziwiony zachowaniem mojego przyjaciela, który zamiast mi odpowiedzieć, jak normalny człowiek, zaczął skakać po mieszkaniu jak jakiś królik.
-Kocha mnie. Rozumiesz? KOCHA!! - odpowiedział. Ada wychyliła się zza drzwi.
-Basia cię kocha? - spytała.
-Tak!
-Widzę, że jesteś wniebowzięty – uśmiechnęła się. - Widzisz, Aleks? Mówiłam ci, że dzisiaj jej powie! A teraz oddawaj moją dwulitrową Colę.
-Założyliście się o to? - spytał Karol.
-Tak. I ja wygrałam dwulitrową Colę – uśmiechnęła się Ada.
-No dobra, niech ci będzie. Biegnę do sklepu – powiedziałem.
-A gdzie jest teraz Basia? - spytała Karola.
-U siebie. Umówiliśmy się dzisiaj na dwudziestą.
-Super. Pewnie nie możesz się doczekać – powiedziałem.
-Aleks! - skarciła mnie Ada.
-Co?
-Przecież to logiczne, po co się pytasz?
-Żeby nie było, że się nie pytałem.
-A. Chyba, że tak. A teraz biegnij po Colę. I jakąś melisę, bo Karol chyba nie wytrzyma w jednym miejscu do dziewiętnastej. Czyli jeszcze przez jakieś – spojrzała na zegarek. - Dwie godziny.
-Oj, to muszę koniecznie kupić melisę. Razy dwa. Będę mu ją aplikował cały czas – powiedziałem do Ady, jednak patrząc na Karola. Już dawno nie widziałem mojego przyjaciela tak szczęśliwego. Cieszyłem się jego szczęściem. Ada się uśmiechnęła.
-No, już biegnij – powiedziała, a ja wybiegłem z domu do sklepu.

Kochanie ciebie było jak miód w karmelu lecz wtedy ty to odwzajemniłeś i dodałeś do tej mikstury jeszcze trochę cukru. 

Hej!
Miałam dodać ten rozdział jutro, ale nie mogłam wytrzymać.
Mam nadzieję, że się Wam podoba.
Nie wiem czy się tego spodziewaliście, czy nie, ale 
mam nadzieję, że choć odrobinę Was zaskoczyłam. ;)
Następny post jakoś we wtorek lub środę.
Btw. Teraz dopiero to zauważyłam. " Nie mogę znieść myśli, że pewnego dnia obudzę się z myślą, że nigdy go już nie spotkam. Nie chcę o tym nawet myśleć!" takie masło maślane. ;)
Nie szkodzi. 
Pozdrowienia,
Just me. 
 

piątek, 8 marca 2013

Rozdział 8

Następne kilka tygodni minęło bardzo spokojnie. Powiedziałabym nawet, że aż za spokojnie. Spędziłam dużo czasu z Martą, Basią i Alkiem. Byłam kilka razy na treningach, a chłopaki pokazywali mi, jak się gra. No, z takimi nauczycielami bardzo trudno się uczyć. Jak widzą, że ktoś (taki jak ja) tak strasznie kaleczy ich ukochany sport, to odechciewa im się uczyć. Coś w tym jest. Ale nie powiem, nauczyłam się w końcu grać. Jest w tym duuuża zasługa Alka, Kłosa i Zatorskiego oraz Cupka, bo ci zawsze mieli do mnie cierpliwość. Szczerze mówiąc podziwiam ich. Wytrzymywać z kimś takim jak ja to nie lada wyzwanie. Nie dość, że jestem okropną gadułą, to jeszcze jak zacznę się śmiać, nie przechodzi mi przez pół godziny. W związku z tymczasem na sali zostawaliśmy kilka godzin. Chłopcy nie mieli nic przeciwko, bo najwyraźniej mnie polubili. Tak samo moje przyjaciółki. Myślą, że nie widzę. Ale ja widzę wszystko! Widzę, jak się Kłos zachowuje się przed Basią, albo Zator przed Martą. Ha! Jeszcze tak ślepa to ja nie jestem. Chociaż, jak będę dalej siedzieć po nocach na Facebooku, to chyba oślepnę w zupełności.
Ewidentnie muszę zacząć się uczyć, bo niedługo mam zaliczenia. Tyle nauki, ja pierniczę. Odechciewa się człowiekowi żyć. Ale jak tylko włączę kanał sportowy, gdzie czasem pokazują zawody pływackie, od razu nabieram poweru. Szkoda, że ja tak nie mogę. Ale cóż. Zamknęłam ten rozdział i nie wrócę do niego.
Westchnęłam i poszłam do kuchni. Napiłam się wody i popatrzyłam przez okno. U mnie w domu nigdy nie było soków. Żadnych kolorowych, owocowych płynów. Nic. Kompletna pustka, jeśli o to chodzi. U mnie zawsze była tolerowana tylko woda. Pamiętam, że czasem jak na treningi kupowałam sobie Powerade czy coś w tym guście, zawsze było o to zwarcie. 'Tyle w tym barwników i konserwantów bla bla bla' cytowałam moją mamę. Ta zawsze dbała o linię i się odchudzała pod pretekstem tego, że jest 'gruba'. Według mnie (i reszty świata) była jest i będzie chuda, więc nigdy nie rozumiałam diet, które stosowała. Ja nigdy nie szłam w jej ślady. Powiem wręcz, że jakby na złość, jadłam wszystko razy dwa. Jednak ze względu na przyspieszony metabolizm i to, że codziennie miałam treningi, spalałam te kalorie i moje przyjaciółki zawsze mi mówiły (i mówią), że jestem anorektyczką. Jak im, kurczę, wytłumaczyć, że ja po prostu nie tyję?
Patrząc przez okno rozmyślałam.
Co by było, gdybym nigdy nie poznała moich przyjaciółek? Byłabym zdecydowanie innym człowiekiem. Lepszym, gorszym – trudno osądzić. Wiem, że dzięki nim zaszłam tak daleko w pływaniu. Kiedyś interesowała się mną jeszcze moja rodzina. A potem mój brat poszedł do szkoły i … wszystko się spieprzyło. Gdy on był w trzeciej, czwartej klasie, ja wyjechałam na studia. I wtedy nasze kontakty, niczym magiczna nić, się zerwały. Marta i Basia były zawsze ze mną. W złych i dobrych chwilach. Na każdych zawodach. Czasem nawet jak kolidowało im to z ważnymi testami. To się nazywa poświęcenie.
Co by było gdybym nigdy nie poznała Daniela? Nie wiem. Inaczej bym sobie wtedy ułożyła życie. Może nawet bym poszła na inny kierunek studiów? Daniel był zawsze ze mną. Kiedy się mi oświadczył, myślałam, że jestem najszczęśliwszą osobą we wszechświecie. I byłam. Nie jestem, ale to nie znaczy, że nie byłam. Nie mogę powiedzieć, że wszystko co z nim związane jest złe. Przeżyłam z nim wiele przyjemnych chwil, spotkań, dni. Myślałam, że znałam go w 100 procentach. No. Teraz nie byłabym taka pewna. Jednak uważam, że ta sytuacja mnie czegoś nauczyła. Wiem, że muszę zachować dystans do ludzi, których znam. Nie licząc oczywiście moich przyjaciółek. No, bo proszę was, znam je od przedszkola, jak mogłyby mi skłamać w sprawie takiej miary?
Zadawałam sobie jeszcze jedno pytanie.
Co by było gdybym nie poznała Alka? No tak. Nie umiałabym teraz grać w siatkę, co od zawsze było moim marzeniem. Ale chyba nie tylko o to chodzi. Gdybym go nie poznała, z pewnością siedziałabym teraz przed telewizorem, pijąc wodę i oglądając niemieckie romansidła. Narzekałabym, jaki to świat jest okropny i jak bardzo nie ma sensu. Nie uczyłabym się do zaliczeń. Nie przeszłabym na następny rok. Nie wychodziłabym z domu i w końcu umarła z głodu, bo nie chciałoby mi się iść do sklepu. Tak. Życie było by bardziej nudne.
Na mojej twarzy pojawił się znikomy uśmiech. Od 'zerwania' z Danielem (a raczej wywalenia go na zbity pysk) minął prawie miesiąc, a ja nadal nie ściągnęłam pierścionka zaręczynowego. Postanowiłam to uczynić. Ściągnęłam pierścionek i przypatrzyłam się mu. Miał z tyłu wygrawerowane „A&D – love forever”. Uśmiechnęłam się mimo woli. A&D. Tak nas zawsze nazywali.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Zdziwiłam się. Przywykłam do tego, że ludzie po prostu dzwonią.
-Cześć – usłyszałam.
-Cześć – odpowiedziałam. - Karol co ty tu robisz?
-Musimy porozmawiać.
-Dobra, to usiądź. Nie pali się chyba, nie?
-Nie. Nie pali.
-Chcesz coś do picia?
-Nie dziękuję.
-No to mów, co jest?
-No więc. Ten no tego – zaczął się jąkać. - No bo ja ten tego.
-Karol ty ten tego co?
-No bo ja
-Co ty?
-Ja
-Ty?
-No bo. Wszystkie moje piłki ostatnio albo trafiają w siatkę, albo wylatują na aut. Nie mogę się w ogóle skoncentrować, wszystko mi się miota. Jedyne co mam w głowie to burdel. Ja się zaraz wykończę psychicznie. Ostatnio na treningu nie myślałem o niczym. Po prostu ot tak sobie. Okropnie się z tym czuję. To ogarnia moje wnętrzności, mój mózg, mój umysł, moje nogi, kurna wszystko! Ja tak dalej nie pociągnę! - powiedział na jednym oddechu.
Uśmiechnęłam się. Chyba wiedziałam o co mu chodzi.
-To dlaczego przychodzisz z tym do mnie? Dlaczego nie pogadasz z chłopakami?
-No bo Aleks mówił, że ty umiesz słuchać. Oni nie umieją.
-Na pewno daliby radę. Jesteś ich przyjacielem.
-Twoim też.
-A to też racja – oparłam się na oknie. - Karol?
-Tak?
-A ty się przypadkiem nie zakochałeś?
-Ja?
-Ty.
-Może - Ha!!! Wiedziałam, że o to chodzi. Eureka!
-No to idź jej to powiedzieć. Ale tylko pod warunkiem, że jesteś pewien. Inaczej ją zranisz.
-To może ja jeszcze zaczekam?
-Zaczekaj, jeśli uważasz to za dobre rozwiązanie.
-Ale nikomu nie mów.
-Buzia na kłódkę. Ta rozmowa się nigdy nie odbyła.
-W porządku. To ja już pójdę. Pa!
-Cześć!
Zamknęłam drzwi. Uśmiechnęłam się. Dziwne najście, bo dziwne, ale jakie miłe. I pomyśleć, że wiem, kim jest ta szczęściara. Włączyłam muzykę. Nucąc sobie swoją ulubioną piosenkę ( Kiss it goodbye - Nickelback) zaczęłam parzyć kawę. Nalałam sobie ciepłego napoju i wyszłam z domu. Rozkoszowałam się kawą oraz ciepłym słońcem, gdy nagle ktoś zasłonił mi światło.
-Hej, przepraszam, czy mógłby się pan troszkę przesunąć? Chciałam się poopalać?
-Widzę, że pięknie znosisz nasze rozstanie, słońce – podniosłam głowę i zobaczyłam Daniela. Kurde! Myślałam, że tego mam już za sobą.
-Daniel, idź sobie. Nie potrzebuję cię. Spadaj z mojego życia.
-Nie chcesz, żebym spadał.
-Kurde, Daniel – wstałam rozlewając odrobinę kawy na swoją białą, długą spódnicę. - Nie denerwuj mnie! Nie powinieneś być teraz z Gabrielą? I małym Adasiem. Wiesz co? Jak będziesz się z nim widział, to powiedz, że mu serdecznie współczuję, że ma takiego ojca. Chyba dobrze, że go nawet nie zna! - Daniel przyciągnął mnie do siebie i złapał za nadgarstki z całej siły.
-Nie pozwolę ci odejść z mojego życia ot tak.
-No cóż. Pozwoliłeś. A teraz się ode mnie odczep.
-Ada, wiem, że mnie chcesz.
-Debilu, czy do ciebie nie dociera, że cię nienawidzę? Że to, co mi zrobiłeś jest niewybaczalne? Że zniszczyłeś moje życie, a teraz się tak nagle pojawiasz i myślisz, że rzucę ci się w ramiona? Jesteś śmieszny wiesz? Nie chcę cię znać. Wypierdzielaj z mojego życia raz na zawsze i nigdy nie wracaj. Idź do Gabrieli, nie zdziwię się jeśli nie będzie cię chciała. Była z tobą w ciąży, urodziła ci dziecko, a ciebie tam nie było. Ty byłeś tu i nie wziąłeś nawet rozwodu. Nie jestem dzieckiem z rozbitej rodziny, więc nie wiem jak to jest. I nie chciałabym, żeby jakiekolwiek dziecko o tym wiedziało. Twój Adaś już wie. I ty mu zniszczyłeś psychikę. Ty! - wydarłam się na niego. Puścił moje nadgarstki. - Masz stąd odejść jasne? Nie wracaj tu już nigdy, Nie chcę widzieć twojej twarzy już nigdy więcej.
Daniel zabrał swoją torbę i się zmył. Ale to nie ja go wystraszyłam swoim kazaniem. Odwróciłam się i zobaczyłam Alka. Stał i patrzył z niedowierzaniem na całą scenkę. Podszedł do mnie i mnie przytulił, a ja rozpłakałam się. Nie chciałam znać tego pieprzonego Daniela, ale odgrywał ważną rolę w moim życiu i nie powiem, był dla mnie zawsze kimś więcej niż przyjacielem. Płakałam, bo nie wiedziałam co zrobić. Z jednej strony cieszyć się szczęściem jednej z moich przyjaciółek, wybranki Kłosa, z drugiej strony płakać nad Danielem.
-Dzięki, Alek. Ja przepraszam, że musiałeś to oglądać. Dziękuję, że byłeś gdzieś w pobliżu. Nie wiem, co by było gdyby nie ty i to twoje piorunujące spojrzenie.
Uśmiechnął się i w odpowiedzi przytulił mnie jeszcze mocniej. Dobrze jest mieć przy boku kogoś takiego jak on.
-Nie ma za co. A teraz chodź. Idziemy do McDonalda.
-Po co?
-Utopisz swoje smutki w Coca-Coli.
-Dobrze – uśmiechnęłam się i poszłam razem z nim w stronę świecącego bilbordu.
-Co on tu właściwie robił? - zapytał, gdy już siedzieliśmy przy stoliku.
-Nie wiem. Może Gabriela go nie chciała i go wywaliła na bruk, a ten pomyślał „Ta głupia Ada pewnie się na mnie rzuci, przecież mnie tak bardzo kocha. Ha. Ha. Ha. I będzie jak dawniej”. Debil. Współczuję tej dziewczynie, że musiała go kiedykolwiek poznać.
-Gabriela to?
-Jego żona.
-Aha.
-Kiedyś myślałam, że jest inny. Troskliwy, opiekuńczy, pełen szacunku do moich rodziców. Ale teraz. Teraz to ja już nawet nie wiem, co mam o tym myśleć – mówiłam obracając kubek z Coca-Colą dookoła. - Z jednej strony nie chcę go już nigdy widzieć, ale z drugiej trudno ot tak po prostu zapomnieć. Jeszcze długo się pewnie nie pozbieram.
Popatrzyłam na Aleksa. Cały czas mnie słuchał. Nie patrzył na nikogo innego. Tylko na mnie. Patrzył i mnie słuchał. Ta, a Karol mówił, że to ja potrafię słuchać.
-Aleks?
-Tak?
-To dzięki tobie jeszcze nie zrzuciłam się z mostu - uśmiechnęłam się. - Dziękuję.
-Nie zrzuciłabyś się. Za bardzo cenisz sobie życie. Ale wiem, o co ci chodzi – uśmiechnął się.
Trwaliśmy w takim uśmiechu jeszcze przez kilka minut, kiedy nagle usłyszałam czyjś oddech za sobą.
-Jeszcze zobaczysz, słońce. Jeszcze zobaczysz!

Życie pisze twój scenariusz, ale to ty decydujesz kto w nim zagra, jaką rolę. 


Witam!
Chciałam dodać ten rozdział wczoraj, ale musiałam go dokończyć.
Nie jest najlepszy, ale no cóż, jak to wspomniałam 
we wcześniejszym opisie - nie wiem, jak to teraz opisać.
Hmm, jeszcze coś wymyślę. Muszę się z tym przespać. 
Cieszę się, że nie chcecie się jeszcze rozstawać
z tym blogiem, bo nie mam zamiaru go ot tak zakończyć ;) 
Będzie zaskakująco ^^
Pozdrawiam
Just me