niedziela, 10 marca 2013

Rozdział 9



~Basia~

Jest już październik, a ja za rok kończę studia. Jak ten czas szybko leci! Jeszcze niedawno użerałam się z ludźmi w moim rodzinnym miasteczku, a tu bum, jestem w Łodzi. Popatrzyłam na stare zdjęcie klasowe, z podajże, piątej klasy. Uśmiechnęłam się. Jak dawno to było! Nikt nie wyszedł dobrze na tym zdjęciu. Nawet wychowawczyni. Zaczęłam się śmiać. Przypominałam sobie wszystkie twarze i osoby, które je nosiły oraz ich zachowania. Ile rzeczy się zmieniło!Nie umiem powiedzieć czy na dobre, czy na gorsze. Na pewno wiele rzeczy w moim życiu nabrało innych, bardziej kolorowych barw. Kiedyś myślałam, że moje życie nie jest nic warte. Na szczęście spotkałam kilka osób, które zmieniły odrobinę mój tok rozumowania. Utrzymuję nawet dobry kontakt z mamą, a moja siostra mieszka niedaleko mnie. Powiedzmy, że kilka przecznic dalej.
Usiadłam do komputera, którego nie odwiedzałam przez kilka dni i otworzyłam plik tekstowy. Przewinęłam na sto piętnastą stronę i przeczytałam ostatnie kilka zdań. Od dziecka pisałam tą książkę, mając cichą nadzieję, że kiedyś ją wydam i będę zarabiać miliony. Tylko, że plan był taki, że miałam ją skończyć jako trzynastolatka, zarobić miliony na tym „bestsellerze” i wyjechać z domu jak najszybciej się da. No cóż, nie mam już trzynastu lat, tylko niecałe dwadzieścia cztery, a moja książka nie jest bestsellerem, bo jeszcze jej nie skończyłam. No, ale chociaż wyjechałam z rodzinnego miasta. Westchnęłam i wzięłam się do pisania. Moja klawiatura kiedyś się ze mną wykończy. Podobnie jak ja ze swoim życiem. Napisałam już około dwóch stron, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Pewnie Marta lub Ada. „OTWARTE!” krzyknęłam. Ale dzwonek nie przestawał dzwonić. Nie chciałam odchodzić od mojego małego notebooka, bo właśnie dopadła mnie wena i za Chiny ludowe nie chciałam jej utracić. Dzwonek dzwonił nieubłaganie. Postanowiłam w końcu otworzyć. Mało brakowało, a ze złości bym rozwaliła biurko, przy którym siedziałam, tym samym zrzucając mój skarb, moje sto siedemnaście stron przyszłego bestsellera, moje małe dziecko.
Otworzyłam drzwi i przed moimi oczami ukazał się Karol.
Ktoś, kogo się nazywa przyjacielem, a kogo się za takiego nie uważa. To takie dziwne uczucie. Sama nie wiem. Pierwszy raz coś takiego czuję. Niby przyjaciel, niby najlepszy, a jednak ktoś więcej. To coś takiego, co się czuję do najlepszej przyjaciółki. Niby przyjaciółka, a jednak siostra. Karol raczej moją siostrą nie jest. Więc kim? Od kilku nocy nie mogę przez to spać. Od najmłodszych lat nocami rozmyślałam nad powstaniem wszechświata, nad sensem życia (a raczej jego brakiem) i nad wszystkim co mnie w danej chwili nurtowało. Teraz czynię mniej więcej to samo. Z jednym małym wyjątkiem. Kiedyś wszechświatem były dla mnie planety, gwiazdy. Teraz moim wszechświatem jest Karol. Nie mogę znieść myśli, że pewnego dnia obudzę się z myślą, że nigdy go już nie spotkam. Nie chcę o tym nawet myśleć! Ale przecież mu o tym nie powiem. Już kiedyś powiedziałam dwa słowa za dużo i straciłam przyjaciela. Tym razem nie zniosłabym tego. Karol jest jedynym chłopakiem na tej planecie, który czasem przychodzi do mnie o dwudziestej drugiej, mimo że na rano ma trening, i wysłuchuje moich monologów na temat życia. Nic nie musi wtedy mówić. Te chwile są same w sobie magiczne. Nie potrzebują one jego ciepłego, pełnego zrozumienia głosu. W przeciwieństwie do mnie.
-Cześć – powiedziałam. - Wchodź.
-Dzięki – Karol wszedł do mojego mieszkania. Był wyraźnie stremowany.
-Napijesz się czegoś?
-Nie, dziękuję. Możemy porozmawiać?
-Oczywiście. Coś się stało?
Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy stole w kuchni. A między nami była jakaś niewytłumaczalna siła. Mój mózg, a raczej to, co z niego zostało po nocnych rozmyślaniach, zaczął wirować. W brzuchu mnie skręcało, a moje nogi drżały. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy, a dzielące nas pół metra wydawało się odległością między jednym milimetrem a trzema takimi. Karol złapał moje ręce, które zdawały się być cieplejsze niż asfalt w Egipcie. Położył je na środku stołu i przykrył swoimi. Czułam przechodzące po mnie ciarki. Jego oczy zdawały się mówić wszystko, lecz ja wolałam to usłyszeć.
-Basia? - jego głos przerwał tą ciszę, która mówiła tak wiele, a jednak szeptała niezrozumiale.
-Słucham? - ledwie wydusiłam z siebie to dwusylabowe słowo. Moje serce zaczęło bić ponad tysiąc razy na minutę. Mój brzuch zaczął mi płatać figle i zamiast się opanować skręcał się na lewo i prawo. Mój mózg odpadał mi przy każdym jego słowie. Moje płuca przestały filtrować powietrze, które zatrzymało się gdzieś w przełyku. Moje palce, szczelnie skryte pod jego wielkimi dłońmi, zaczęły drżeć. Moje oczy zatapiały się w głębinach jego szarych tęczówek. Zaczęłam tracić czucie w nogach. Czułam się jakby moje krzesło było całe w kolcach.
-Kocham cię – teraz na mojej twarzy malował się uśmiech. Krzesło powoli stawało się wygodniejsze, serce nabierało normalnego tempa, czucie zaczynało wracać, a mój mózg powoli wracał do swoich pierwotnych rozmiarów. Poczułam, że znów oddycham.
-Ja ciebie też – teraz oboje się już uśmiechaliśmy. Chciałabym, żeby ta chwila trwała wiecznie. Jego szare oczy zdawały się błyskać jak spadające gwiazdy. On jest moją spadającą gwiazdą. Moją jedyną spadającą gwiazdą na tym świecie. Poprawka. On jest moją drogą mleczną, wszechświatem, wszystkim. Odległość między nami zmniejszała się znacznie. Z półmetrowej przepaści zrobiła się kilkumilimetrowa dróżka. Dotknęliśmy się czołami, a pode mną uginały się nogi. Robiłam się coraz bardziej miękka, kiedy poczułam jego usta na swoich. Dobra energia płynąca z jego pocałunku przenosiła się stopniowo na mnie, a ja sama nie mogłam przestać się uśmiechać. Trwaliśmy w pocałunku jeszcze przez kilkanaście sekund, kiedy Karol na chwilę odchylił głowę i znów stuknęliśmy się czołami.
-Obiecaj, że będziesz tylko moja – uśmiechnął się.
-Obiecuję – odwzajemniłam uśmiech. Raz jeszcze poczułam smak jego ust. Ta chwila należała tylko do nas, a mi momentalnie zaczęła świdrować po głowie piosenka Lady Pank – Zawsze tam gdzie Ty.
Tam gdzie ty Karolu. Zawsze tam będę.


~Karol~

Gdy wyszedłem od Ady chciałem zajrzeć do Basi, aby upewnić się czy wszystko u niej w porządku. Często przychodziłem do niej wieczorami i rozmawiałem z nią. Praktycznie nie rozmawiałem. Słuchałem tego, co miała w danej chwili do powiedzenia. Zaczynając od wczorajszego wydania „Pytanie na śniadanie”, kończąc na tematach o rodzinie, przyjaźni, przeszłości. Wiele się o niej wtedy dowiedziałem. Dobrych i złych rzeczy. Opowiadała mi o wszystkim i o wszystkich ludziach, których spotkała na swojej drodze. Z tego co mówiła, można było wywnioskować, że jej życie było bardzo barwne.
Poszedłem spać. Ale nie zasnąłem. Myślałem o tym, że chciałbym jej w końcu powiedzieć, że ją kocham. Tak, kocham. Myślałem na ten temat przez kilkanaście dni i doszedłem do tego wniosku. Kocham ją! Tylko jak jej to powiedzieć?...
Rano obudziłem się z myślą, że dziś albo nigdy. Przez cały dzień byłem bardzo zdenerwowany, ale nadszedł ten pamiętny moment. Dzisiaj (to jest piętnastego października) o godzinie siedemnastej czterdzieści trzy. Zadzwoniłem do drzwi. Przez kilka minut nie odpowiadała. Zrezygnowany chciałem odejść lecz w tej chwili ona otworzyła. Była jak zwykle piękna, mimo że nie do końca ogarnięta. Miała rozczochrane włosy i była ubrana w słodką, niebieską piżamkę. Jej małe źrenice ze zdziwienia jeszcze bardziej się pomniejszyły, a na jej policzkach spostrzegłem malutki rumieniec.
-Cześć – powiedziała swoim pięknym, karmelowym głosem. - Wejdź.
-Dzięki – tylko tyle z siebie wydusiłem. No, brawo Karol, jak tak dalej pójdzie, to jej nie powiesz. Westchnąłem niezauważalnie. Wziąłem głęboki oddech. No. Lasso w dłoń i na koń, człowieku.
Po chwili Basia spytała, czy chcę się czegoś napić. Odmówiłem i zapytałem, czy moglibyśmy porozmawiać. Zgodziła się.
Szczerze? Mógłbym patrzeć godzinami w jej małe źrenice. Dla mnie były one słodkie. Nie wiem czemu cały czas mówiła, jakie to one są beznadziejne.
-Kocham cię – powiedziałem. Widziałem, że się uśmiechnęła, a na jej twarzy pojawiły się piękne, czerwone rumieńce.
-Ja ciebie też – odpowiedziała. Tak! Tak! Tak! To co się działo w środku mnie było niewytłumaczalne. Takiej radości nie zaznałem od... nigdy? Czułem się jak szczeniaczek, którego mały chłopiec zabrał ze schroniska. Przysięgam, z ręką na sercu, że gdybym miał ogon, wachlowałbym nim całe mieszkanie ze szczęścia.

~Aleks~

Karol wparował do mojego mieszkania szybciej niż Struś Pędziwiatr. (Czy jak mu tam było)
-Stary, co się stało? - spytałem zdziwiony zachowaniem mojego przyjaciela, który zamiast mi odpowiedzieć, jak normalny człowiek, zaczął skakać po mieszkaniu jak jakiś królik.
-Kocha mnie. Rozumiesz? KOCHA!! - odpowiedział. Ada wychyliła się zza drzwi.
-Basia cię kocha? - spytała.
-Tak!
-Widzę, że jesteś wniebowzięty – uśmiechnęła się. - Widzisz, Aleks? Mówiłam ci, że dzisiaj jej powie! A teraz oddawaj moją dwulitrową Colę.
-Założyliście się o to? - spytał Karol.
-Tak. I ja wygrałam dwulitrową Colę – uśmiechnęła się Ada.
-No dobra, niech ci będzie. Biegnę do sklepu – powiedziałem.
-A gdzie jest teraz Basia? - spytała Karola.
-U siebie. Umówiliśmy się dzisiaj na dwudziestą.
-Super. Pewnie nie możesz się doczekać – powiedziałem.
-Aleks! - skarciła mnie Ada.
-Co?
-Przecież to logiczne, po co się pytasz?
-Żeby nie było, że się nie pytałem.
-A. Chyba, że tak. A teraz biegnij po Colę. I jakąś melisę, bo Karol chyba nie wytrzyma w jednym miejscu do dziewiętnastej. Czyli jeszcze przez jakieś – spojrzała na zegarek. - Dwie godziny.
-Oj, to muszę koniecznie kupić melisę. Razy dwa. Będę mu ją aplikował cały czas – powiedziałem do Ady, jednak patrząc na Karola. Już dawno nie widziałem mojego przyjaciela tak szczęśliwego. Cieszyłem się jego szczęściem. Ada się uśmiechnęła.
-No, już biegnij – powiedziała, a ja wybiegłem z domu do sklepu.

Kochanie ciebie było jak miód w karmelu lecz wtedy ty to odwzajemniłeś i dodałeś do tej mikstury jeszcze trochę cukru. 

Hej!
Miałam dodać ten rozdział jutro, ale nie mogłam wytrzymać.
Mam nadzieję, że się Wam podoba.
Nie wiem czy się tego spodziewaliście, czy nie, ale 
mam nadzieję, że choć odrobinę Was zaskoczyłam. ;)
Następny post jakoś we wtorek lub środę.
Btw. Teraz dopiero to zauważyłam. " Nie mogę znieść myśli, że pewnego dnia obudzę się z myślą, że nigdy go już nie spotkam. Nie chcę o tym nawet myśleć!" takie masło maślane. ;)
Nie szkodzi. 
Pozdrowienia,
Just me. 
 

3 komentarze:

  1. Hahah banana miałam na twarzy przez cały rozdział ;D Jakie to słodkie. <3 Ach, żeby tylko było prawdziwe.. ;)
    Btw. "Karmelowy głos"? Bardziej brzmi jak głos kierowcy ciężarówki!

    Ale... "Już kiedyś powiedziałam dwa słowa za dużo i straciłam przyjaciela." Czekaj, czekaj... Coś ty wymyśliła?! ;O

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hahahaha, nie powiem Ci xD
      Miło mi, że Ci się spodobało. Miałam taką nadzieję xD

      Usuń
  2. Faktycznie, koleżanka u góry zwróciła uwagę na to samo zdanie, o którym chciałam napisać ;). No nic, czekam, może się wyjaśni.
    Słodycz dla moich skołatanych nerwów <3 Naprawdę, piękny rozdział. Może nie tego się spodziewałam, szczególnie tego, że Basia i Karol będą razem ;). Wciąż czekam aż para, która założyła się o dwulitrówkę będzie razem, ale już uzgodniłyśmy, że mogę sobie trochę poczekać;).

    OdpowiedzUsuń